niedziela, 11 sierpnia 2013

Dzień sto dziewiąty: na zdrowie i sen

Gdy ktoś kichnie, nie mówi się „sto lat”, ale „wolności!”. Życzenie stu lat w zakładzie karnym może zostać źle odebrane. 

Budzę się w środku dnia – zasnęłam w południe, po powrocie z widzenia. Jestem nieprzytomna. Dopiero co rozstałam się z moim osadzonym po godzinie, która dziś trwała znacznie krócej niż zwykle. Szukam go w nierozścielonym łóżku, zdzieram z siebie sukienkę –  z gorąca oblewa mnie pot, zimny przez makabryczne sny. Kicham. Mnie nikt nie mówi ani „sto lat”, ani „wolności”. 

Odkąd nie ma mojego osadzonego, zastanawiam się, jak wyważyć: moje życie, jego życie pozostawione tu, na wolności, i jego życie tam, w zakładzie karnym. Coraz bardziej zamykam się; już o tym wcześniej pisałam – od pierwszego dnia mam obawę, że sama sobie tworzę zakład karny na wolności. Wobec tych, którzy są tam, trzeba być tym bardziej w porządku. Chwilami czuję, że nie jestem. Wtedy, gdy zapominam kupić kartę telefoniczną i nie mogę podać kodu ją aktywującego w porannej rozmowie telefonicznej. Nie jestem w porządku, bo papiery pozostawione przez mojego osadzonego, ciągle nie są posprzątane, a jego sprawy nadal nie załatwione do końca. On zależy ode mnie, ma wyłącznie mnie i na mnie liczy, a ja sama nie potrafię liczyć na siebie. 

Egoistycznie zajmuję się swoimi sprawami, mówię: „Kochanie, muszę wypocząć.”. Zamiast napisać do mojego osadzonego list, piszę ten blog. Chwilami jednak nie mam co do niego napisać: w moim życiu dzieje się tak niewiele, że wystarczy dziesięć minut przez telefon, by o wszystkim powiedzieć. Sprzeczność: w moim życiu dzieje się tak niewiele contra muszę zająć się swoimi sprawami, ja też mam życie. 

Bezsennymi nocami usiłuję poradzić sobie z tą sprzecznością. Poczucie obowiązku wobec mojego osadzonego walczy we mnie z pragnieniem życia własnym życiem. Pisania czego chcę. Jeżdżenia na wycieczki nie w to samo miejsce co tydzień. Spotykania się z przyjaciółmi, nie z adwokatem. Pragnieniem usłyszenia „sto lat”, gdy kichnę, bez żadnych skojarzeń. 

Słowo na dziś


bezsenność – po prostu niemożność spania. Bezsenność to stan umysłu, w którym zamknięcie oczu powoduje otwarcie kanału „Wyobraźnia TV”. Pod powiekami obok wszystkich niezałatwionych w przeszłości spraw spacerują problemy dopiero awizowane na przyszłość. Horror miesza się z tragifarsą. Liczy się nie barany, ale stada baranów. Gdy ich zabraknie, liczy się ślady baranów. Dochodzi się po nich w końcu do miejsca, z którego nie ma już odwrotu, miejsca, w którym nie ma snów i marzeń. Gdzie ciemność przełamuje świt, przynoszący zarazem ulgę, bo zdejmuje obowiązek snu, i zmęczenie nowego dnia po nieprzespanej nocy. W głowie tkwi jedna tylko myśl: oby zasnąć po południu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz