niedziela, 25 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty czwarty: kret i kot

Na przedostatniej ulicy przed zakładem karnym drogę przebiegł nam czarny kot. Nie jestem przesądna, więc dla spokoju mojej mamy przeszłam na piechotę, zanim ona przejechała. Gdy wychodziłyśmy z zakładu, łasił się do nas inny kot, biało-czarny o cytrynowych oczach. 

– Masz jeszcze czekolady? Nic ci nie kupiłam słodkiego – nieprzytomnie rozmawiałam z panią w kantynie i dopiero przy stoliku, na którym postawiłam rozpuszczalną kawę („Dla ciebie mamo ze śmietanką”), zorientowałam się, że brak standardowego batonika. 
– Nie trzeba, dziękuję – szaro uśmiechnął się mój oskarżony – Czekolady dostaję za różne dobra. 
Zdenerwowałam się. Jak to. W sierpniu dostał „swoją” paczkę żywnościową, a w niej pięć czekolad,  w lipcu i w czerwcu poszło po dziesięć. – Ile można jeść czekolad, to od nich masz szarą, ziemistą cerę. – czuję się, jak kosmetyczka mówiąca do klientki „Nigdy więcej McDonalda i słodyczy”. 
Mój osadzony znowu się uśmiechnął – Źle to powiedziałem. Czekolady wymieniam na ogórki, pomidory, banany, brzoskwinie… 
Robi się operatywny. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. 

Kret to ten, kto nocą wyjada zapasy żywności kolegom z celi. Źródła zapasów są trzy: paczki żywnościowe, wypiska, racje więzienne. W celi mojego osadzonego nie ma kreta, ale na oddziale jest kilku zidentyfikowanym. W ostatnim „przesadzaniu” z celi do celi dla ubarwienia (chyba) życia w zakładzie karnym, kilku kretów umieszczono w jednej celi. Kto komu w takiej sytuacji podjada i co? 

Trudny tydzień przede mną. Czy zaważy na nim czarny kot, czy kret? 

Słowo na dziś


kret – mały ssak (…) prowadzący podziemny tryb życia – podziemny tu znaczy nocny; o człowieku działającym podstępnie – zgadza się, podstępnie wyżerać zapasy współwięźniów to bardzo brzydkie. Za to powinno się mieć dodatkowe wyroki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz