piątek, 23 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty drugi: spowiedź z życia

Przepytuje mnie pani kurator („Jakie ma pani dochody? Nieźle, nieźle, to jakim cudem pani nie wystarcza na życie? Kredyty…”), przepytuje mnie pan w banku („Średnie wydatki na gospodarstwo domowe? Jak to pani nie wie? A rachunki za gaz? Za śmieci, ile pani płaci za śmieci?”). Czuję się jak na ciągłej spowiedzi.

Zaglądają w moje życie, jak ja zaglądałam w życie mojego osadzonego. Poznają każdy kawałek mojego życia i je oceniają. „Ho, ho, nie wie, ile płaci za gaz. Ho, ho, ho, nie potrafi zarządzać swoimi pieniędzmi.”. Łatwo wam wszystkim mówić, drodzy oceniający, co potrafię, a czego nie potrafię. 

Na przykład nie potrafię przestać płakać. Trzymam się i ciągle się nie poddaję, ale i tak ciągle płaczę. Nie potrafię nie chodzić na kawę. Czuję się wtedy zarazem normalna i winna. Nie potrafię odmówić mojemu osadzonemu kolejnej karty telefonicznej lub kompletu znaczków. A w każdym liście on pisze, jak bardzo nie potrafi nad czymś popracować, jak bardzo nie może czytać i jak ogromnie tęskni. Cieszę się, że tęskni, ale chciałabym, by popracował. Choć trochę tak, jak ja pracuję. 

Spowiadam się także tu, na tym blogu. Po co. 

Słowo na dziś


spowiedź – w niektórych religiach: wyznanie grzechów, lecz ja więcej grzechów nie pamiętam ponad to, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni napisałam do mojego osadzonego tylko dwa listy, a nie list codziennie, jak obiecywałam sobie i jemu, jednak znieść nie mogę tego, że on tam siedzi i nic nie robi tylko cierpi, a ja zapieprzam jak gnu przez sawannę, sama, przez życie; zwierzenie się komuś z osobistych spraw – opłata za śmieci, zużycie gazu to są osobiste sprawy. Nie życzę sobie, by ktokolwiek o tym wiedział. Tym bardziej, że ani bank, ani pani kurator nie zachowają tajemnicy spowiedzi. Mentalny gwałt na mnie się dokonuje codziennie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz