czwartek, 12 września 2013

Dzień sto czterdziesty drugi: nagroda

Gdy czekałam na przeciwko Zakładu Karnego, chodnikiem przebiegł pies. Kilka razy, tam i z powrotem. Ostatnie sto czterdzieści dwa dni byłam jak ten pies, tam i z powrotem biegający. Za to bieganie może spotkała mnie nagroda. 

Ale nagroda, mam nadzieję, jakakolwiek, minie pana sędziego, który insynuował, że mojemu osadzonemu w Zakładzie Karnym będzie lepiej niż w domu. Będzie mu łatwiej, nie będzie miał pokus, nie będzie miał trudnego życia na wolności. Według pana adwokata ogólnie „czepiał się”. 

Ale nagroda, mam nadzieję, minie także pana wychowawcę, który na pożegnanie chciał mojego osadzonego jeszcze ogolić na zero. „Jak Ty wyglądasz!” – warknął do niego, gdy mój osadzony wchodził na salę posiedzeń sądu penitencjarnego. Z odrośniętych dwucentymetrowych włosów da się coś wyciąć; dwumilimetrowego jeża można co najwyżej się wystraszyć. 

Ale nagroda, mam nadzieję, minie również urzędników penitencjarnych, przez których mój osadzony spędził dwie godziny przed ostatecznym wyjściem w małym pomieszczeniu. Nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego. Stałam dwadzieścia metrów od niego i te same dwie godziny spędziłam, także czekając. 

Ale nagroda, mam nadzieję, minie wreszcie ustalających zasady dozoru elektronicznego. W ciągu dwudziestu czterech godzin należy się skontaktować z centralą dozoru, umówić wstawienie urządzeń namierzających do domu oraz założenie bransoletki. Zespół techniczny ma kolejne siedemdziesiąt dwie godziny na przybycie i instalację. Jeśli nie przyjadą, z ich winy, to jest to wina odbywającego karę. 

Nagroda mnie już nie minęła. Mój osadzony siedzi obok mnie, w łóżku. Sprawdza setki maili. Ogląda zaległe wiadomości. Za moment mnie przytuli. 


Nasza przygoda jeszcze się nie skończyła. Jeszcze mamy dużo do zrobienia. Cały system do zmiany. 

wtorek, 10 września 2013

Dzień sto czterdziesty: coraz coraz coraz

W języku nowogreckim bodajże, by powiedzieć, że coś jest „bardzo”, powtarza się to słowo dwukrotnie, wzmacniając jego znaczenie, podnosząc do „bardzo”. „Bardzo gorąco” powie się „gorąco gorąco”. W moim przypadku, teraz, to tylko sam przysłówek wyrażający natężenie. Coraz coraz coraz. 

Pan mecenas zadzwonił, by przypomnieć, że on jedzie na rozprawę do Sądu Penitencjarnego. „Czy pani też się wybiera?” – zapytał swoim głosem gwiazdy radia, z nienaganną dykcją. Nie, nie wybieram się. Już parę razy się wybrałam i powrót był za każdym razem straszny. Nie wybieram się, będę czekała na wiadomość przez telefon. „W razie czego” – powiedziałam w końcu — „w ciągu godziny-półtorej będę na miejscu”. Odbiorę towar. Albo nie odbiorę. Nie będę na miejscu. Nie będę nie będę.

Tymczasem szef dziś mi współczuł. Zimna, pozbawiona empatii ryba nagle mi współczuła. Zgadza się, zasługuję na współczucie, ale nie od niego. I kto mu powiedział o moim osadzonym. Mam jeden typ: pana mecenasa, który, jak się niezbyt dobrze składa, jest kumplem szefa. Nie bierzcie adwokata znajomego. Najlepiej szukajcie takiego adwokata, który nie ma z wami nic wspólnego. Dobra rada doświadczonej. Doświadczonej doświadczonej.


Nie pojadę z mecenasem na rozprawę. Poza tym, że nie chcę jechać, to nie chcę jechać z nim. Jego spokój, pewność siebie kontrastuje z moim brakiem zaufania do siebie samej, niecierpliwością i roztargnieniem spotęgowanym przez sto czterdzieści dni samotności. Coraz samotniej. Coraz niepewniej. Coraz bardziej z nogami za oknem. Czym to jest wobec śmierdzącego współlokatora w celi, na powierzchni 12 metrów kwadratowych na czterech chłopa… 

poniedziałek, 9 września 2013

Dzień sto trzydziesty dziewiąty: rozterki

Wypuszczą go – nie wypuszczą. O niczym innym nie mogę myśleć. Czytam więc warunki dozoru elektronicznego. Już wiem, że nie wypijemy dobrego wina, którego butelkę trzymam na „ten” moment; nie wypijemy, bo w każdej chwili w domu może zjawić się ekipa sprawdzająca. Osoba odbywająca karę w systemie dozoru elektronicznego nie ma prawa spożywać alkoholu. Ani narkotyków. Palić papierosy może, tak samo jak w więzieniu, ale mój osadzony nie pali. 

Antycypuję sytuację i zastanawiam się, co będzie, gdy na przykład pojawi się nagła konieczność pójścia do lekarza. Lub tramwaj się spóźni. Lub zepsuje się rower. Niepotrzebnie się denerwuję i wymyślam wszystkie problemy. 


Najważniejsze, że będzie w domu. W kuchni, w wannie, w łóżku. Albo nie będzie. Los nasz w rękach Temidy, a ta, jak do tej pory, nie była dla nas łaskawa. 

niedziela, 8 września 2013

Dzień sto trzydziesty ósmy: pani z kantyny

Pani z kantyny, mimo bardzo chłodnych poranków, nosi ciągle sandały na bose stopy. Domyślam się, że w południe, gdy kończy pracę, byłoby jej zbyt gorąco chodzić w pełnych butach. Dla mnie to jedyne wyjście; wyjeżdżam z domu tuż po 6 rano, by załapać się na pierwsze wejścia na widzenie. Wracam około 11. Niewiele mam z niedzielnego upału, bo po powrocie odsypiam wczesną pobudkę. 

Pani z kantyny wchodzi do zakładu karnego tuż przed wejściem pierwszych odwiedzających. Jak my dzwoni i czeka na otwarcie drzwi, pierwszych, drugich. Kluczem wyjętym z torebki otwiera drzwi do kantyny. Jeszcze kilka razy przechadza się po wewnętrznym korytarzu – pewnie chodzi do toalety, tam, gdzie i my, czekając w „śluzie” na wejście do sali widzeń. Do kantyny, tuż przed rozpoczęciem widzeń, w czasie, gdy przez megafon wyczytywane są imiona, nazwiska, imiona ojców i numery cel naszych ojców, mężów, braci, synów, konkubentów – naszych osadzonych – przychodzą panowie strażnicy po kawę, herbatę, soki, napoje gazowane, bułki, drożdżówki, batoniki itd. 

Pani z kantyny stoi jak panienka z okienka za kratą zamkniętą na kłódkę. Kilka razy krzyczy do pana strażnika pilnującego porządku na sali, by ją otworzył. My, odwiedzający, tymczasem przebieramy nogami w kolejce do zakupów, bo tracimy cenne minuty z jednej godziny widzenia, na czekanie, aż strażnik usłyszy panią z kantyny, a jej uda się mu w końcu podać klucz do kłódki przez dziurę w kracie. 

Pani z kantyny już mnie dobrze pamięta, nie pyta, dla kogo ma zostawić do odbioru na później wodę i soki, tylko od razu zapisuje imię i nazwisko mojego osadzonego. Nauczyła się też, że zawsze biorę kawy rozpuszczalne i jedno mleczko. I ja nauczyłam się już, że pani z kantyny nie warto poganiać, bo złośliwie powie, że wody już nie ma lub włoży do paczki nieszczelną kawę. Wolę stracić jedną minutę, niż wiedzieć, że przez moją niecierpliwość mój osadzony będzie pił zwietrzałą kawę. Jest tylko jedna rzecz, która mnie niepokoi w związku z panią z kantyny.


Pani z kantyny przechodzi przez drzwi do zakładu karnego bez żadnej kontroli. Mnie rozkładano chusteczki higieniczne, czy między dwiema warstwami chusteczki wyjętej z rozpieczętowanej przy strażniku nowej paczki nie ukryłam czegoś. Rozkręcano mi długopis. Podejrzliwie patrzy się na pieniądze wyjęte z kieszeni. Obmacuje się mnie nie tylko wykrywaczem metali, ale także rękoma (zależy, który pan strażnik; jest jeden, który lubi sobie pomacać, ohydny). A pani z kantyny wchodzi jakby do zwykłej kawiarni. Może tam wnieść wszystko. Broń. Narkotyki. Alkohol. Nieocenzurowany list. Cokolwiek. Wydawało mi się, że kontroli przy wejściu do zakładu karnego podlegają wszyscy. Także strażnicy, wychowawcy. Także pani z kantyny. Widać jednak i tu są równi i równiejsi. Nie podoba mi się to. 

piątek, 6 września 2013

Dzień sto trzydziesty szósty: zanikam

Piątek. Ostatni taki piątek. Paznokcie pomalowane. Brwi wyrównane. W niedzielę ostatnie widzenie. 


Jeśli się nie uda. Nie mogę tak myśleć, ale nie wiem, co zrobię. 

czwartek, 5 września 2013

Dzień sto trzydziesty piąty: zielony garniturek

Nie tylko ogórki mają zielone garniturki. Także osadzeni je posiadają. Zielone wdzianko ma być czyste i schludne, ale prać go nie wolno. Należy oddawać do magazynu. Niestety, nie ma gwarancji, że otrzyma się w zamian garnitur inny w równie dobrym stanie, co zdawany, lub w odpowiadającym rozmiarze. Jeśli więc komuś udało się załapać na mundur dobry na siebie i w miarę porządny, to pierze go po kryjomu. 

Mój osadzony od początku jest w tym samym mundurku. Zielone spodnie musi zakładać na poranne apele, kurtkę również na wszelkiego rodzaju komisje i, przede wszystkim, na widzenia. Ostatnio przytulając się do mojego osadzonego, szepnęłam niedelikatnie, że jego mundurek lekko „pachnie”. Żachnął się i parę dni później wyprał, choć twierdzi, że kurtka przeszła zapachem tego miejsca. 


Kolejny paradoks: ma być czyste, ale prać nie wolno, tylko wymienić w magazynie; wymienione może nie pasować lub być bardziej zniszczone. Więzienne życie uczy kombinować nawet na najniższym poziomie.

środa, 4 września 2013

Dzień sto trzydziesty czwarty: obojętność

Kompletnie wszystko jest mi obojętne. Nic już nie potrafi we mnie wywołać płomienia. Listy od mojego osadzonego przychodzą – nic. Czytam i nic. Praca? Nic. Właśnie to osiągnął system wymierzania sprawiedliwości. Zupełną obojętność. 


Dziękuję Wam, sędziowie, kuratorzy, wychowawcy. Nie udało się to nikomu przed Wami. 

wtorek, 3 września 2013

Dzień sto trzydziesty trzeci: coraz bardziej, coraz mniej

Coraz bardziej odczuwam wszystko. Coraz mniej mnie interesuje. Nadwrażliwość i zarazem obojętność. Niepamięć i pamiętliwość. Zrozumienie i brak wyrozumiałości. 

Pani kurator i pan wychowawca nie mogą napisać opinii, jeśli sąd o to nie wystąpi. Logiczne. Skąd jednak sąd ma wiedzieć, że ma wystąpić? 

Mój osadzony czeka na słowa ode mnie. 

Zanikam. 

poniedziałek, 2 września 2013

Dzień sto trzydziesty drugi: chili con carne

Całą sobą odczuwam zbliżającego się mojego osadzonego. Niefrasobliwie odbieram jego telefony, nie piszę listów. Mam wrażenie, że to już niepotrzebne. Co, jeśli… Nie próbuję o tym myśleć. 

Dzień przed zatrzymaniem mój osadzony zrobił chili con carne. Tłumaczyłam mu, co i jak. Trochę niedosolił. Zjedliśmy połowę, na następny dzień została reszta na obiad. W ten czwartek nie miałam sił gotować. Następnego dnia zamroziłam chili con carne mojego osadzonego, obiecując sobie, że je zjem, gdy on wróci, razem z nim. 

Jedzenie jest najwyraźniej jednym z najważniejszych tematów, gdy ta druga osoba jest w zakładzie karnym. Samotne jedzenie lub jedzenie niedobrych rzeczy to najcięższe przewinienia. 

Dziś mija sto trzydziesty drugi dzień odkąd mój osadzony jada niedobre, więzienne pożywienie za 4,60 zł dziennie i odkąd jadam sama. Bez zastanowienia rozmroziłam chili con carne. Wydaje mi się, że jeszcze jeden poniedziałek jeść będę sama. Dwa wtorki, dwie środy i jeden czwartek. Tak mi się wydaje, ale co mnie się wydaje, nie ma najmniejszego znaczenia. 


Marzę o tym. 


niedziela, 1 września 2013

Dzień sto trzydziesty pierwszy: logika zakupów

„Kup kawę, żyletki, trzy soki pomarańczowe. Dwa żele pod prysznic. Jeśli nie będzie – bo wczoraj na zakupach nie było – to weź jeden szampon, ale kokosowy. Jeśli żele pod prysznic będą, to weź jeszcze mydło Bambino, a jeśli ich nie będzie i nie będzie też szamponu, to mydło siarkowe.”. Wysłuchałam w spokoju i poszłam odstać swoje w kolejce do okienka kantyny w sali widzeń. „Dzień dobry, poproszę kawę, żyletki, trzy soki pomarańczowe” – tu przerwałam, bo chyba mówił też coś o znaczkach na listy i kopertach. Krzyknęłam przez pół sali, usłyszał. Koperty i znaczki też chce. Dziesięć. Przeszłam do kosmetyków. 

„Żel pod prysznic jest jeden” – usłyszałam od pani w kantynie. Zastygłam. Takiej sytuacji scenariusz mojego osadzonego nie przewidział. Zadziałałam samodzielnie; poprosiłam o ten jeden żel i kokosowy szampon oraz mydło Bambino. Nie było kokosowego, tylko migdałowe. Zamilkłam, a po chwili ponownie przez pół sali wrzasnęłam do mojego osadzonego, pytając, czy zamiast kokosu może być migdał. Nie. Nie może być. Zdecydowanie poprosiłam w takim razie o Bambino (które wszak miało być tylko do dwóch żelów) oraz o mydło siarkowe („Do odbioru będzie, u nas już nie ma.” – powiedziała pani). Zapłaciłam, wróciłam do stolika. 

„Dla kogo te zakupy?” – spytałam, tłumacząc, co kupiłam i dlaczego. „Wolisz nie wiedzieć” – uśmiechnął się operatywnie – „zrobisz mi dziś paczkę żywnościową?”. Uśmiechnęłam się, bo nie byłam na to przygotowana. „Robimy z chłopakami spod celi żurek. Jeden, co nie dostaje z domu paczek, ani nie ma kasy na wypisce, zdecydował się oddać prawo do paczki, za żarcie dziś i parę razy. No i za paczkę fajek. A do żurku potrzebujemy kiełbasę. Może być podwawelska.”.

Operatywność mojego osadzonego mnie przerasta. Zrobiłam jak kazał. Po południu zadzwonił, powiedział, że żurek był pyszny, kiełbasa doskonała, a on miał dodatkowo jajko, bo je zaoszczędził z wczorajszej kolacji. 


Takie rzeczy tylko w pierdlu.

sobota, 31 sierpnia 2013

Dzień sto trzydziesty: tęsknota

Zaciskam pięści i dopiero wtedy liczę dni pozostające do szczęśliwego rozstrzygnięcia. Jedynie takie przyjmuję do wiadomości. Zaciskam pięści, bo w ten sposób wyrażam moją wolę walki, coraz słabszą, coraz bardziej zduszoną. Liczę: jeden, dwa, trzy, odginam palce po kolei. Na drugiej ręce się gubię, podobnie jak w zawiłościach zasad dotyczących dozoru elektronicznego.

Nie wiem, jak zaprowadzić mojego osadzonego do lekarza, do dentysty. Po pięciu miesiącach w zakładzie karnym chcę, by zrobił badania. Chcę, by jeździł na rowerze. Chcę, by pływał. Tymczasem pani kurator straszy harmonogramem, którego nie będzie zmieniać. Otóż będzie. 

Zaciskam pięści i myślę, że ja im jeszcze pokażę. 

Słowo na dziś

Nie ma. Tylko liczenie: jeden, dwa, trzy… 

piątek, 30 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty dziewiąty: dozór elektroniczny

Służba techniczna dozoru elektronicznego zadzwoniła w sobotę o godzinie 7:47. Rano. W sobotę. Poprzedniego dnia zapowiedziałam mojemu osadzonemu, że ma do mnie dzwonić po 9, bo potrzebuję nareszcie się wyspać. On zadzwonił po 9, ale dozór elektroniczny nie. Duże szczęście, że nie odrzuciłam w nieprzytomności porannej i niewyspanej tego połączenia, bo tak zwykle robię. Zobaczyłam jednak numer z kierunkowym warszawskim i, jak mówi mamusia, coś mnie tknęło. Odebrałam.

Zdębiałam, gdy pan się przedstawił. Upewnił się następnie, że rozmawia ze mną, że występuję w roli osoby zaufania mojego osadzonego. „Będziemy u pani jutro, między 11.30 a 13.30 na badanie techniczne lokalu.”. Zdębiałam ponownie. Wyjąkałam, że jutro jadę na widzenie i zazwyczaj wracam około 11.30, jeśli to więc możliwe, to prosiłabym o przyjechanie chwilę później. „Nic nie szkodzi, zaczekamy, jeśli się pani spóźni” – rzucił pan nonszalancko i dodał – „w razie czego, gdyby pani wiedziała, że ma sporą obsuwę, to proszę do nas zadzwonić jak najszybciej pod numer, który się pani wyświetlił.”. 

Państwowa służba dzwoni do mnie w sobotę przed 8 rano, by zapowiedzieć, że przybywa w niedzielę. Niemożliwe i niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Bajka okazała się rzeczywistością. W niedzielę wróciłam z widzenia wcześniej niż zwykle. Tuż przed 11.00 weszłam do domu. Zdążyłam zaparzyć kawę, pościelić łóżko i przy składaniu prania zaskoczył mnie domofon. „Służba techniczna dozoru elektronicznego.”. 

Pozostaje mi zaciskać mocno kciuki, by ta niewyspana w efekcie sobota obróciła się w obecność mojego osadzonego w domu. Nie ma ludzi niezastąpionych, ale są ludzie, których brak bardziej niż innych. 

Słowo na dziś


dozór – pilnowanie i doglądanie kogoś lub czegoś; też: ludzie powołani do takiej pracy. Czyli bransoletka na ręce lub nodze. 

czwartek, 29 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty ósmy: nie fukajmy na siebie

„Nie fukajmy na siebie” – poprosił dziś mój osadzony, dzwoniąc do mnie po raz setny w tym tygodniu. Wczoraj prosiłam go o to samo, ale on był w stanie tylko fukać i krzyczeć. Nie na mnie, lecz do mnie. Czy mu to pomaga? Nie sądzę. 

Trzeci i czwarty miesiąc pobytu w odosobnieniu, w zakładzie karnym, jak po raz setny powtórzył pan mecenas, są najgorsze. Kilka dni temu minął czwarty miesiąc. W połowie sierpnia dostrzegłam zmiany na twarzy mojego osadzonego. Od kilku dni słyszę je w codziennych rozmowach telefonicznych. Rwę sobie włosy z głowy, wymyślając, czym mój osadzony może się zająć. 

„Co on tam robi? Zajmuje się czymś?” – pyta pan mecenas. Odpowiadam, że bardzo dużo czyta, z biblioteki zakładu karnego (głównie szmatławe kryminały, ale też znalazł się Faulkner, sporo Lema i biografia J.S. Bacha), ma kilka książek z domu, takich, do których warto wracać, wysłałam mu parę czasopism, grubych, obcojęzycznych. Opracowuje własne pomysły, rozpisuje je na projekty, częściowo wysyła do mnie („Mogę pokazać, mogę nawet dać Panu, by dołączyć do akt” – wymyślam radośnie, ale pan mecenas gasi mój entuzjazm, prostym stwierdzeniem: „A co jeśli Wysoki Sąd ma odmienny gust i nie spodobają mu się pomysły pani osadzonego?”). Przygotowuje konkursy i zabawy dla współwięźniów, które później są puszczane w radiowęźle lub rozprowadzane po wykonaniu wielu kopii. Dostaje później od chłopaków spod celi dodatkowe tabliczki czekolady lub pomidory za to, że pomaga im odpowiadać na pytania, które sam wymyślił. Co tydzień chodzi do lekarza, a czasem nawet dwa razy w tygodniu, jeśli lekarz ma przypadkiem dodatkowy dyżur („To dobrze” – cieszy się tym razem pan mecenas – „przynajmniej się nie nudzi”). 

Co można wymyślić, by mógł się tym zająć mój osadzony? Pisać dziennik? Rysować wszystko, co go otacza, choć rysować niezbyt lubi? Co jeszcze? Cokolwiek, proszę o podpowiedzi, bo inaczej dalej będziemy na siebie fukać. 

Słowo na dziś


odosobnienie – stan odseparowania się od innych ludzi lub od otoczenia – samodzielnie lub odgórnie; mój osadzony jest sam w sobie „osobny”; odosobnienie go to chyba najgorsza możliwa kara. Człowiek odosbniony zaś to człowiek nie tylko znajdujący się na uboczu, ale i rzadki, wyjątkowy. Mój osadzony jest wyjątkowo wyjątkowy. Jego pobyt w zakładzie karnym sprawia, że staje się jeszcze bardziej wyjątkowy. 

środa, 28 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty siódmy: odroczenie

Wiem, że nie wrzeszczy na mnie, tylko do mnie. Wiem, że nie ma do mnie pretensji, ale do wszystkich, którzy gdzieś coś zawalają. Wiem, że w więzieniu nie ma nic do roboty i z dnia na dzień jest coraz bardziej zdemoralizowany, sfrustrowany i załamany. Wiem, wszystko to wiem. Lecz i tak, gdy krzyczy do telefonu, zaczynam płakać. I tłumaczę się z rzeczy, o których zapomniałam niechcący. Próbuję wreszcie znaleźć mu zajęcie, ale mój osadzony twierdzi, że nic nie może robić. 

Wszystko przez to, że sędzia dziś zdecydowała o odroczeniu sprawy mojego osadzonego, a nie jej rozstrzygnięciu. Gdyby postanowiła na „nie”, wiedzielibyśmy na czym stoimy. Decyzja na „tak” oznaczałaby, że jutro „odebrałabym towar”. Tymczasem jesteśmy zawieszeni. 

Wbrew domysłom pana mecenasa pani sędzia nie była przekonana, jaką decyzję ma podjąć. Zażądała opinii na temat mojego osadzonego, a tu konsternacja. Okazało się, że sąd niższej instancji nie załączył w przekazanych do sądu wyższej instancji aktach owych opinii. Sztuk osiem. Mój osadzony od razu w dokumentach sprawdził, jak się nazywa osoba odpowiedzialna za przekazanie akt. Naobiecywał mi, co z nią (tą osobą) zrobi, a konkretnie, co zrobi z jej (tej osoby) dupą. Odradziłam mu. 

Jednak i we mnie pojawia się pytanie, dlaczego mój osadzony został ukarany za swój błąd, a za błąd tej osoby nigdy kary nie będzie? Dlaczego sąd za swój błąd nigdy nie zostanie ukarany, a mój osadzony był ukarany? Dlaczego urzędnicy są bezkarni, a zwykli ludzie są karani? Retorycznie pytam. 

Jutro rano ponownie będę musiała się zmierzyć z frustracją, załamaniem, demoralizacją, słowem z moim osadzonym przez telefon. Z ogromem ludzkiego smutku i bezsiły, któremu nie jestem w stanie pomóc. 

Słowo na dziś


odroczenie –  oficjalne pozwolenie na późniejsze odbycie czegoś, zwykle służby wojskowej, ech, gdybyż to o służbę wojskową chodziło… 

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty szósty: ucieczka

Uciekam. Fantazjuję. Nie wiem, co mówię, nie wiem, co robię. 

– Co dziś planujesz robić? – pytam.
– Nic. 

W moich planach dziś jest przejechanie 300 km, ważna rozmowa z bardzo dobrym znajomym, napisanie tego posta, a przedtem zwyczajny dzień pracy. Już nie mogę, tej bezczynności, znieść. Zasnąć chcę, zapomnieć na moment, uciec przed jutrem. Bo jutro… 

Słowo na dziś


ucieczka – uciekanie skądś lub przed czymś: uciekam z siebie, przed sobą, uciekam ze świata, przed światem, uciekam z problemów, przed problemami; to także zachowania, działania itp., których celem jest zapomnienie o czymś nieprzyjemnym, niebezpiecznym, trudnym, zapomnieć się jednak nie da, tylko czasem jest łatwiej znieść lub szybciej mijają godziny, a czasu przecież szkoda, to też to, w czym ktoś szuka pomocy lub pociechy w trudnej sytuacji: praca?, zabawa?, zatracenie?, obojętność. Wszystko to.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty piąty: niewspółmierność

Znalazłam przypadkiem na pewnym blogu statystyczne dane prezentujące liczbę więźniów w przeliczeniu na mieszkańca kraju UE w porównaniu do liczby przestępstw. Okazuje się, że (uwaga, spoiler) w porównaniu do innych krajów Europy, mamy wyjątkowo mało przestępstw, a szczególnie przestępstw brutalnych, za to niezwykle wielu więźniów. 

„Polska jest krajem represywnym” – pisze autor bloga. Mało tego, że jest represywnym. Znaczy to przede wszystkim, że za lekkie przestępstwa w Polsce idzie się do więzienia. Na przykład za alimenty. Lub jazdę na rowerze po pijanemu. Za bicie żony czy konkubiny. Za drobne oszustwa. Do więzienia pójdzie kasjerka z banku, która kradła po 100–200 zł miesięcznie, gdy jej brakowało do pierwszego i do więzienia trafi także ten, kto nie wykonał drobnego zlecenia za 150 zł. 

Tak, drobne zlecenie to dobry przykład. Chłopak, malarz, dostał zlecenie od biznesmena: miał namalować jego portret. Przy odbiorze dzieła biznesmen uznał, że obraz mu się nie podoba, bo został niepochlebnie przedstawiony. Uznał więc, że malarz go oszukał i jako oszusta podał go do sądu. Sędzia również stwierdził, że malarz oszukał zleceniodawcę. Skazał go na wyrównanie szkody i sześć miesięcy w zawieszeniu – minimalny wyrok za oszustwo. Malarz, artysta, szkody nie wyrównał (czytaj: nie oddał umówionego honorarium bądź nie namalował pochlebnego tym razem, satysfakcjonującego klienta portretu). Trafił do więzienia. Honorarium wynosiło 150 zł. Porzucam dyskusję o tym, gdzie się kończy wolność artystyczna, a zaczyna treść umowy z klientem. Pytam jednak, jakie społeczne znaczenie ma sześciomiesięczna izolacja w zakładzie karnym, na koszt statystycznego podatnika, owego malarza? 

Minister Biernacki, jak donosi autor wspomnianego bloga, chce, by ograniczono stosowanie kar w zawieszeniu. Minister Biernacki chyba nie wie, do jakich problemów prowadzi odwieszenie wyroków. Ciekawe, czy to minister Biernacki będzie po raz kolejny wyciągał z pierdla człowieka, który tam trafi, bo nie jest w stanie odnaleźć się na wolności. Lub nie potrafi spłacić długów, które zaciągnęła rodzina, by go wydostać z zakładu karnego. Ciekawe, czy minister wie, co mówi. 

Mój osadzony jest w tej grupie, odwieszonych, z kompletnie idiotycznym wyrokiem. Jego brak powinien być karany. Każdy sędzia, który ponownie mi go nie oddaje, niech będzie przeklęty. Każdy dzień spędzony przez mojego osadzonego w izolacji, to dzień, którego nikt mi nie odda. Ani też nikt mi nie odda pieniędzy, które na przetrwanie każdego z tych dni muszę wydać. Zamiast gnić w więzieniu, mógłby pracować na rzecz społeczeństwa, na rzecz państwa, pracować dla mnie. 

Słowo na dziś


represywny – związany z karą ograniczenia wolności, niewątpliwie, ale i mający na celu stłumieni czegoś, np. myśli lub uczuć, lub też przestępstw, których, jak wynika ze statystyk, jest w Polsce jak kot napłakał; stwarza się je więc sztucznie, nie po to, by karać prawdziwych przestępców, ale po to, by zastraszać nasze społeczeństwo, byśmy się coraz bardziej bali. 

niedziela, 25 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty czwarty: kret i kot

Na przedostatniej ulicy przed zakładem karnym drogę przebiegł nam czarny kot. Nie jestem przesądna, więc dla spokoju mojej mamy przeszłam na piechotę, zanim ona przejechała. Gdy wychodziłyśmy z zakładu, łasił się do nas inny kot, biało-czarny o cytrynowych oczach. 

– Masz jeszcze czekolady? Nic ci nie kupiłam słodkiego – nieprzytomnie rozmawiałam z panią w kantynie i dopiero przy stoliku, na którym postawiłam rozpuszczalną kawę („Dla ciebie mamo ze śmietanką”), zorientowałam się, że brak standardowego batonika. 
– Nie trzeba, dziękuję – szaro uśmiechnął się mój oskarżony – Czekolady dostaję za różne dobra. 
Zdenerwowałam się. Jak to. W sierpniu dostał „swoją” paczkę żywnościową, a w niej pięć czekolad,  w lipcu i w czerwcu poszło po dziesięć. – Ile można jeść czekolad, to od nich masz szarą, ziemistą cerę. – czuję się, jak kosmetyczka mówiąca do klientki „Nigdy więcej McDonalda i słodyczy”. 
Mój osadzony znowu się uśmiechnął – Źle to powiedziałem. Czekolady wymieniam na ogórki, pomidory, banany, brzoskwinie… 
Robi się operatywny. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. 

Kret to ten, kto nocą wyjada zapasy żywności kolegom z celi. Źródła zapasów są trzy: paczki żywnościowe, wypiska, racje więzienne. W celi mojego osadzonego nie ma kreta, ale na oddziale jest kilku zidentyfikowanym. W ostatnim „przesadzaniu” z celi do celi dla ubarwienia (chyba) życia w zakładzie karnym, kilku kretów umieszczono w jednej celi. Kto komu w takiej sytuacji podjada i co? 

Trudny tydzień przede mną. Czy zaważy na nim czarny kot, czy kret? 

Słowo na dziś


kret – mały ssak (…) prowadzący podziemny tryb życia – podziemny tu znaczy nocny; o człowieku działającym podstępnie – zgadza się, podstępnie wyżerać zapasy współwięźniów to bardzo brzydkie. Za to powinno się mieć dodatkowe wyroki. 

sobota, 24 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty trzeci: kłótnie

„Nie kłóćmy się” – poprosił mój osadzony, dzwoniąc po raz drugi dzisiaj. Chciałam się upierać przy moim zdaniu. „Nie kłócę się, tylko…” – przerwałam. Kłócimy się od wczoraj, pierwszy raz. W ogóle, w naszym wspólnym konkubinackim pożyciu to może jest druga, może trzecia kłótnia. Nie wiem, o co poszło w tych poprzednich. Przy tej wchodzimy do piaskownicy. Kto z nas ma gorzej. 

Mam lepiej, bo zamiast nie móc zasnąć i przewracać się na łóżku, oglądam filmy. Dziś kolejny do zestawienia sztuki o więzieniach. Film Conviction.

Oparty na prawdziwej historii film przedstawia walkę siostry o brata skazanego za morderstwo i osadzonego w więzieniu. Wobec braku innych możliwości, przeszła przez college i szkołę prawniczą, została prawnikiem i udowodniła niewinność brata, dzięki wykorzystaniu testów DNA – udowodniła, że nie on był mordercą. Jednocześnie udowodniła, że został w tę zbrodnię wrobiony przez policjantkę, pragnącą się jednocześnie wykazać i na nim zemścić. Kenny Waters spędził 18 lat w więzieniu, pół roku po zwolnieniu zmarł. Betty Anne Waters, świetnie zagrana przez Hilary Swank, była wspomagana przez organizację zajmującą się badaniem spraw, w których nieznany wcześniej test DNA może potwierdzić lub wykluczyć winę skazanego – The Innocence Project. Warto odnotować, że w małej roli, ale kluczowej, pojawia się w filmie Juliette Lewis. 

Film przypomina, że nie każdy skazany jest winny. Na stronie organizacji zaś można znaleźć informację o tym, że zwalniani przez zakłady karne uniewinnieni nie otrzymują żadnej pomocy – lub jest ona znikoma – od państwa. Wręcz wypuszczani na zwolnienie warunkowe uzyskują większe wsparcie. 

Państwo, jak widać, nie radzi sobie nie tylko w Polsce, ale także w USA. Dobrze o tym wiedzieć.

Nieważne, kto z nas ma gorzej. Zjadają nas nerwy i stres. Przed nami trudny tydzień, może ostatni taki tydzień.    

Pozycja nr 2

Conviction (2010), reż. Tony Goldwyn, wyst. Hilary Swank, Sam Rockwell


piątek, 23 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty drugi: spowiedź z życia

Przepytuje mnie pani kurator („Jakie ma pani dochody? Nieźle, nieźle, to jakim cudem pani nie wystarcza na życie? Kredyty…”), przepytuje mnie pan w banku („Średnie wydatki na gospodarstwo domowe? Jak to pani nie wie? A rachunki za gaz? Za śmieci, ile pani płaci za śmieci?”). Czuję się jak na ciągłej spowiedzi.

Zaglądają w moje życie, jak ja zaglądałam w życie mojego osadzonego. Poznają każdy kawałek mojego życia i je oceniają. „Ho, ho, nie wie, ile płaci za gaz. Ho, ho, ho, nie potrafi zarządzać swoimi pieniędzmi.”. Łatwo wam wszystkim mówić, drodzy oceniający, co potrafię, a czego nie potrafię. 

Na przykład nie potrafię przestać płakać. Trzymam się i ciągle się nie poddaję, ale i tak ciągle płaczę. Nie potrafię nie chodzić na kawę. Czuję się wtedy zarazem normalna i winna. Nie potrafię odmówić mojemu osadzonemu kolejnej karty telefonicznej lub kompletu znaczków. A w każdym liście on pisze, jak bardzo nie potrafi nad czymś popracować, jak bardzo nie może czytać i jak ogromnie tęskni. Cieszę się, że tęskni, ale chciałabym, by popracował. Choć trochę tak, jak ja pracuję. 

Spowiadam się także tu, na tym blogu. Po co. 

Słowo na dziś


spowiedź – w niektórych religiach: wyznanie grzechów, lecz ja więcej grzechów nie pamiętam ponad to, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni napisałam do mojego osadzonego tylko dwa listy, a nie list codziennie, jak obiecywałam sobie i jemu, jednak znieść nie mogę tego, że on tam siedzi i nic nie robi tylko cierpi, a ja zapieprzam jak gnu przez sawannę, sama, przez życie; zwierzenie się komuś z osobistych spraw – opłata za śmieci, zużycie gazu to są osobiste sprawy. Nie życzę sobie, by ktokolwiek o tym wiedział. Tym bardziej, że ani bank, ani pani kurator nie zachowają tajemnicy spowiedzi. Mentalny gwałt na mnie się dokonuje codziennie. 

czwartek, 22 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty pierwszy: jesień średniowiecza

Dziś usłyszałam, że mój osadzony ma ochotę zrobić komuś z dupy jesień średniowiecza. Wprawdzie nie pochwalam takiego odnoszenia się do rewelacyjnej książki Johanna Huizingi, to jednak rozumiem złość. Adwokat, excusez le mot, spierdolił sprawę. Co więcej, to nie jedyna sprawa, którą adwokat spierdolił, o czym dzisiaj się dowiedziałam. 

Mój osadzony na mnie krzyczał, ja na niego. Jak stereotypowa rodzina patologiczna, a przecież tu żadnej patologii nie ma; zostaliśmy oszukani. 

Sprawdzajcie swoich adwokatów: czy wysyłają pisma wtedy, kiedy mają wysłać; czy pojawiają się w sądzie, gdy mają się pojawić; czy wykonują swoje obowiązki rzetelnie, czy nie. 

Słowo na dziś


Znowu mi brak słowa na dziś. Rzetelność i adwokat mieszają mi się ze sobą, wydając na świat poronione dzieci: niemoc i bezład.

środa, 21 sierpnia 2013

Dzień sto dwudziesty: więzienna dokumentacja/„At Folsom Prison”, Johnny Cash

Wpadłam na pomysł, by gromadzić dokumentację artystyczną wyobrażeń o więzieniach. Muzyka, literatura, filmy – twórcy na różne sposoby podchodzili do tematu kary odosobnienia na przestrzeni wieków. Od opisu śmierci Sokratesa w ateńskim więzieniu, do którego celi mogli wejść i towarzyszyć w odchodzeniu jego przyjaciele i uczniowie, po filmy dokumentalne kręcone w zakładach karnych także przez osadzonych (vide przykład Francuza odbywającego karę w kilku miejscach; co ciekawe, kręcił tylko w krakowskiej Ruszczy i podkrakowskiej Trzebini – po przeniesieniu do Warszawy przestał robić filmy). 

Może powinnam sięgnąć także po innego rodzaju twórczość osadzonych? W każdym zakładzie karnym musi być wychowawca kulturalno-oświatowy, zapewniający „podopiecznym” kulturalną rozrywkę. Poza biernym uczestnictwem w kulturze (czyli oglądaniem puszczanych w ramach różnych programów filmów, przychodzeniem, zwykle obowiązkowym, na koncerty organizowane przez instytucje, pogadankami na tematy okołokulturalne, prezentowaniem czasowych wystaw planszowych przygotowywanych przez lokalne muzea, a także dostępnymi dla niektórych więźniów jako nagrody wyjściami do muzeów) istnieje także możliwość rozwijania osobistych talentów artystycznych. Jedni malują, rysują, drudzy lepią z modeliny, rzeźba raczej odpada ze względu na niebezpieczne narzędzia, jeszcze inni mają szansę grać i śpiewać w zespołach artystycznych czy angażować się w teatr. Wszystko zależy od wyobraźni i możliwości wychowawcy k.-o. 

Może powinnam więc dokumentować osiągnięcia artystyczne osadzonych? Może. W tej chwili mogę odnotowywać dokonania artystów na tym polu. Na pierwszy rzut muzyka. Najsłynniejszą, chyba, piosenką poświęconą więzieniu jest The House of the Rising Sun. Niestety, nie ma pewności, że mowa o więzieniu; równie dobrze może się odnosić do burdelu. Dziś anons zatem o At Folsom Prison Johnny'ego Casha, albumie nagranym w kalifornijskim więzieniu na żywo. Nie umiem sobie wybrazić entuzjazmu osadzonych zgromadzonych na koncertach (dwóch) tego artysty, uczestniczących w nagraniach. Słychać to aż za dobrze. 

Jeśli ktoś chciałby zrozumieć choćby w najmniejszym procencie spełnienie potrzeby ludzi odosobnionych kontaktu ze sztuką, to właśnie At Folsom Prison jest najlepszym źródłem.

Pozycja nr 1

Johnny Cash, At Folsom Prison, Columbia Records 1968


wtorek, 20 sierpnia 2013

Dzień sto dziewiętnasty: poczucie kresu

Najpierw miałam nadzieję, że nie będę musiała przygotowywać drugiej paczki mojemu osadzonemu, paczki żywnościowej, przysługującej raz na kwartał. Podałam ją kilkanaście dni temu. Później miałam nadzieję, że nie dobiję do setki. Dziś dzień sto dziewiętnasty. Teraz mam nadzieję, że do końca sierpnia wszystko się skończy. Zobaczymy. W przyszłości moją nadzieją będzie nie rozsypać się, co grozi mi na każdym kroku. 

Poczucie kresu nie jest uczuciem negatywnym. To nie koniec taki jak koniec świata, lecz koniec przypominający zakończenie roku szkolnego. Taki kres nie jest przez nas postrzegany jako kres, ale jako początek czegoś innego. Kres odbywania kary przez mojego osadzonego, jego uwolnienie na skutek takich lub innych działań, jest początkiem naszego życia na zupełnie nowych warunkach. Nie chcę już kryć przed człowiekiem, którego kocham, różnych wydarzeń z mojej przeszłości i nie chcę, by on krył przede mną cokolwiek. Sytuacja, w której któreś z nas przebija się przez maile, notatki, wiadomości od ludzi bardziej lub mniej znanych, nie powinna się zdarzyć ponownie. Życie zaczyna się tam, gdzie następuje kres. Poczucie kresu to dobre uczucie. 

Czy moje przeczucia się sprawdzą? Nie wiem, tak samo jak nie wiem, ile jestem jeszcze w stanie wytrzymać. Codziennie mówię sobie, że jestem u kresu wytrzymałości i codziennie wytrzymuję coraz więcej. Ile jest w stanie znieść człowiek, to tylko człowiek wie. Nie fizycznie, lecz psychicznie. Bycie u kresu ma tę zaletę, że poznaję moje limity. Już nic mnie nie zaskoczy. Jest mi coraz spokojniej i coraz łatwiej radzić sobie w sytuacjach, które innych ludzi rozsypują. Przeistoczenie w konkubinę ma swoje plusy. Życie z osadzonym, choć nie jest łatwe, nauczyło mnie więcej niż życie po prostu. 

Słowo na dziś


kres – koniec jakiegoś okresu, trwania czegoś, czyli koniec odbywania kary, który, mam nadzieję, nadejdzie znacznie wcześniej niż wynika to z orzeczenia sądu; to także granica jakiejś przestrzeni. Przestrzenią jest także mój dom, za którym, jak wierzę, czeka mnie wszystko co złe. Przestrzenią z kresem jest także zakład karny. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dzień sto siedemnasty: zagubienie

Budzę się zagubiona. Rozmawiam przez telefon zagubiona. Piszę zagubiona. Nie wiem, o co chodzi, nie wiem, co mówię, nie pamiętam, gdzie jestem. Zmęczenie i stałe zdenerwowanie zrobiło swoje. Enigmatyczne wiadomości od pana mecenasa nie pomagają („Co to jest odezwa?” – pytam, a w odpowiedzi czytam „Pismo. Pozdrawiam.”; boję się zapytać, jakie pismo, bo dowiem się, jak podejrzewam, że urzędowe). 

Brakuje mi sił na każdy kolejny krok. Robię jeden i waham się przed drugim. Oszczędzam się, bo nie wiem, co będzie jutro. Co jeszcze może się zdarzyć. Na przykład to, że mój osadzony dostał zawiadomienie o terminie posiedzenia, ale pan mecenas już nie został powiadomiony. Termin jest za tydzień, ale pan mecenas nie wierzy w to, co przekazuje od mojego osadzonego, bo zamiast „sierpień”, podaję „lipiec”. Wątpi. Czy w ogóle będzie w mieście tego dnia?

Gubię się w drodze z pracy do domu, skręcam nie w moją ulicę i wchodzę nie do mojej bramy. Pijana jestem – myślę sobie – pijana brakiem mojego osadzonego. Zagubiona. 

Słowo na dziś


odezwa – apel, zwykle pisemny, do społeczeństwa z wezwaniem do jakiejś akcji lub arkusz papieru z takim tekstem, w tym przypadku to apel do pana mecenasa, by (jak się domyślam) przyjął akta sprawy, w dwóch tomach. Jak sobie pomyślę, ile papieru zapisano na temat mojego osadzonego, to mi się słabo robi. Poziom czytelnictwa i piśmiennictwa w Polsce podnosi się, dzięki działalnościom sądów, a ja chyba nigdy tak wielkiej książki nie napiszę. #epicfail, przy czym naprawdę „epic”.

Dzień sto szesnasty: woda i sól

Woda to życie. Woda w więzieniu, w czasie upału, to więcej niż życie. Wody niestety nie ma w kantynie na widzeniach. Pytam panią w kantynie (jesteśmy już w świetnych stosunkach – ona wie, dla kogo zostawia rzeczy do odbioru na później i jaką kawę zawsze zamawiam), dlaczego nie ma wody na dni widzenia. To proste, zaplanowanie, na kiedy zakupy mają być zrobione, by w kantynie, na widzeniach była woda, kawa, gazety i tak dalej.

„Podlegamy centrali w mieście N. Tak nam przysyłają, żeby było na wypiskę.” – tłumaczy pani. Trudno mi jej spokojnie uwierzyć. To samo jest z solą. Na widzeniu nie można kupić, na wypisce nigdy nie ma. Z soli się robią drugie fajki, za które można wszystko dostać. 

Niestety, to władze więzienne oraz „centrala” zarządzająca dostawą towaru do kantyn więziennych są odpowiedzialne za korupcję więźniów i handel towarem między osadzonymi. Za kawę dostaje się kilogram pomidorów i jeszcze wiele innych rzeczy, ale za sól można dostać wszystko. Także wdzięczność.

Słowo na dziś 


woda – przezroczysta, bezbarwna ciecz, niezbędny składnik organizmów żywych – to życie. 

sobota, 17 sierpnia 2013

Dzień sto piętnasty: zawsze jest jakaś nadzieja

Zaczynam planować wakacje. To niedobrze, bo planować coś można dopiero wtedy, gdy przyszłość jest jasna. Jednak poprzednio postanowiłam nic nie planować (poza rezerwacją biletów na maleńki wyjazd nie zrobiłam nic) i poszło wszystko źle. Tym razem zaplanuję wszystko, co mogę. Terminy, urlop, sprawdzę samoloty lub inne przejazdy, zatroszczę się o zastępstwo dla „mojego osadzonego-już wolnego”. 

Bo myślę, że za niedługo otrzymam dobrą nowinę. Mam nadzieję, że ten sąd się sprawi dobrze i przyzna rację panu mecenasowi. Jeśli nie, to przejdę do realizacji planu B, a wakacje będą musiały poczekać. Co mogę zrobić innego? 

Nie umiem sobie wyobrazić, że podaję mojemu osadzonemu zimowe ciuchy do zakładu karnego. Nie umiem i nie chcę, a czego chcę? Chcę go mieć w domu, by naprawiał piec nie przez telefon. Chcę, by pracował i zarabiał. Chcę go nocą, by mnie zimą ogrzał. Chcę go rano przy śniadaniu. Kroję jajka ugotowane na twardo do sałatki i rozpaczam, że to nie dla nas je kroję, ale dla siebie samej. To chcenie mnie kompletnie paraliżuje i z życia wyklucza. Cały czas tylko chcę i chcę. Dlatego powtarzam sobie, że muszę mieć nadzieję.

Słowo na dziś


nadzieja – oczekiwanie spełnienia się czegoś pożądanego i ufność, że to się spełni, urzeczywistni – jak ja czekam, że mój osadzony wróci do domu, bardzo go pożądając przy tym. Możliwość spełnienia czegoś, czy jest? Jak zawsze, leży w rękach sędziów. 

Dzień sto czternasty: Orange Is the New Black

Obejrzałam trzynaście odcinków serialu Orange Is the New Black. Po tych trzynastu godzinach wiem, że to nudy. W każdym z nich taka sama historia. Nie, nieprawda. Ten sam schemat. Flashbacki z historii wszystkich koleżanek więziennych Piper Chapman, która na piętnaście miesięcy trafia do więzienia o (chyba) najłagodniejszym możliwym rygorze. 

Mam kilka wniosków z tych trzynastu godzin. Po pierwsze różnice między polskim więzieniem tzw. półotwartym, a amerykańskim. Tam osadzone (inmates, jak to się ładnie nazywa) jedzą na wspólnej stołówce. W Polsce przynosi się jedzenie do cel, których na czas posiłku nie wolno opuszczać. Tam osadzone mogą prysznic brać nawet codziennie, kiedy chcą, w godzinach, gdy nie mają innych zajęć. W Polsce łaźnia przysługuje raz w tygodniu (pisałam o tym, jak tam musi śmierdzieć, a nieprzyjemny zapach przypomina osadzonym, kim są, złymi ludźmi; zły człowiek musi bowiem śmierdzieć). Mogłabym ciągnąć takie porównania. 

Po drugie – zdecydowanie ważniejsze – sukces tego serialu (który przyćmił nawet silnie reklamowane House of Cards) gwarantuje zainteresowanie tematyką więzienną. To akurat jest mi bardzo na rękę. Mam nadzieję, że rozbudzi lekką choć debatę w Polsce o tym. Czekam na to. 

Słowo na dziś


system penitencjarny – zespół środków i metod wychowawczych stosowanych w czasie wykonywania kary pozbawienia wolność. Sądząc po amerykańskim serialu, tam, choć inny, to równie nieskuteczny jak w Polsce.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Dzień sto trzynasty: rozdrażnienie

W bluzie mojego osadzonego siedzę w łóżku i biegam palcami po klawiaturze. Bliżej niego być nie mogę. Piszę o nim, ubieram się w niego. I denerwuję się na niego. 

Wczorajsze spotkanie z panią kurator byłoby mi całkowicie obojętne, gdyby nie to, że z pozycji obojętnego członka społeczeństwa zostałam przesunięta do roli podejrzanej. Nie pyta się, jak dobra jest moja rodzina. Muszę udowodnić, że nie jesteśmy patologią. Relacje moje z teściową są złe – to jest założenie, które jestem zmuszona obalić. Ale jak dowieść, że nie jestem słoniem? Kto uwierzy człowiekowi, który twierdzi, że nie jest wariatem: każdy wariat przecież dowodzi, że nie jest szalony. 

Szukam słów, słowa mnie opuściły. Siadam do klawiatury, wpatruję się tępo w ekran. Ogarnia mnie rozdrażnienie. Pragnę mojego osadzonego ukarać za to, co przez jego głupotę mnie spotkało. Robię to w najgorszy możliwy sposób. Zamiast zastanawiać się, jak udowadniać całemu światu, że nie jestem słoniem, wariatką, patologią…

Słowo na dziś


rozdrażnienie – podniecenie nerwowe będące wynikiem doznanej przykrości, zmęczenia itp., zatem nie rozdrażnienie, bo nie jestem podniecona nerwowo, lecz znużona. Znużenie zatem? Rozdrażnienie chyba może mieć spokojną formę?

środa, 14 sierpnia 2013

Dzień sto dwunasty: kurator zawodowy

Na rozmowie z panią kurator („Kowalska mówi, kurator zawodowy przy sądzie karnym” – rzuca przez telefon, jak niegdyś porucznik Borewicz, od niechcenia, lecz z naciskiem i władzą w głosie) najważniejszym tematem są koty. Opowiadamy sobie o znajomych kotach, pani kurator pokazuje mi swojego kota, na, niestety, lekko prześwietlonym zdjęciu, przez co nie mogę docenić jego wyjątkowego ubarwienia. 

Dowiaduję się mimo to, że nie jestem patologią. Moja rodzina także nie jest patologią („Aaa, to porządna rodzina. Wszyscy z tego miasta pochodzą? Od ilu pokoleń?”). Co więcej, okazuje się, że nawet mój osadzony nie jest patologią („Za co siedzi? Za głupotę pani mówi? Faktycznie, za głupotę…”). Na koniec pani kurator pyta, czy zaczekam jeszcze pięć minut, bo ponownie zadzwoni do sądu penitencjarnego, by upewnić się, czy akta mojego osadzonego trafiły tam, gdzie miały trafić i czy sprawie nadano bieg. Te pięć minut wykorzystujemy na kolejne ploteczki o kotach, a ja przypominam sobie, że mam przecież opinie o moim osadzonym. Przekazuję ich kopie pani kurator, która przerywa czytanie kolejnej kartki (podnosi przy tym brwi, podejrzewam, że ze zdumienia, jakiej to wysokiej klasy specjalistę i porządnego człowieka Państwo Polskie postanowiło zamknąć w ciupie), bo oto pięć minut minęło i trzeba ponowić telefon. 

Niestety, nie wiadomo, czy akta mojego osadzonego otrzymały już sygnaturę i czy możemy rozpocząć odliczanie 14 dni. Tyle ma czasu sąd penitencjarny na wyznaczenie terminu rozprawy. Pytam, kiedy może być rozprawa, czy pani kurator ma może jakieś doświadczenie w tym względzie. Gdy słyszę, że w czerwcu wyznaczano terminy na połowę września, brakuje mi tchu w piersiach. Głośno liczę. To znaczy, że może w grudniu odbędzie się rozprawa. Przełykam głośno ślinę. Tłumaczę, że wtedy będzie już po ptokach. Praca tyle nie zaczeka. Czy można przyspieszyć? Nie, tej mocy pani kurator nie ma, ale może mi jeszcze jedno zdjęcie kota pokazać, tym razem nieprześwietlone. Ogarnia mnie ciemność. 

Słowo na dziś

patologia – nie mam do czynienia z nauką o chorobach, nie odczuwam, że mój organizm jest w stanie chorobowym, nie trafiłam na oddział w szpitalu ginekologicznym, przeznaczony dla kobiet z powikłaniami w przebiegu ciąży. Mam do czynienia z nieprawidłowymi zjawiskami występującymi w życiu społecznym. Konkretnie ja „jestem patologią”, bo nie ma mnie w godzinach standardowo pracowych w domu (bez zapowiedzi złożona wizyta), mój osadzony natomiast nie istnieje (sąsiedzi go nie znają, na domofonie brak nazwiska). Zgadza się, na co dzień mam do czynienia z patologią. Na przykład zogniskowaną w strażnikach więziennych. 

wtorek, 13 sierpnia 2013

Dzień sto jedenasty: rzetelność

Źle się czuję, jeśli coś zawalę mojemu osadzonemu. Na przykład zapomnę coś sprawdzić w banku jak prosił lub nie kupię na czas nowej karty telefonicznej albo nie przygotuję przed widzeniem gotówki. Ciekawe, jak czuje się pan mecenas, któremu przez trzy tygodnie nie udało się przygotować dla mnie papierów do podpisania i wczoraj sekretarka szepnęła niemal przez telefon: „Czas się liczy, proszę przyjść jutro rano.”. 

Od trzech tygodni miał zlecenie przygotowania wszystkich papierów. Od dwóch tygodni miał wszystkie dokumenty ode mnie. Podpisałam dziś jedno oświadczenie. Mogłam to zrobić na rozmowie z panem adwokatem, trzy tygodnie temu. Wszystko wtedy zostało omówione. Na moje pytanie, dlaczego dopiero teraz, nie otrzymałam odpowiedzi. Na moją prośbę o potwierdzenie wpłaty pieniędzy – honorarium dla pełnomocnika, usłyszałam: „Czy może być ręcznie, bo brak potwierdzenia na komputerze napisanego.”. „Oczywiście, ręcznie jest cudownie.” – powiedziałam. 

Każdy dzień dłużej w zakładzie karnym, to kolejny dzień bez leczenia, bez pracy, przede wszystkim beze mnie. I mnie jest coraz trudniej znieść rozłąkę. Różowy zachód słońca, jaki dziś obserwowałam na niebie, przypomniał mi wszystkie różowe zachody słońca, które razem oglądaliśmy. 

Słowo na dziś


rzetelność – wypełniający należycie swe obowiązki – nie, właśnie nie, bo zawsze w opóźnieniu, po naciskach, z trudnością, również nie taki, jaki powinien być, odpowiadający wymaganiom. O tym, czy jest zgodny z prawdą i wiarygodny, nie chcę się wypowiadać. Nie wybaczę mu jednak, jeśli po dwóch tygodniach się okaże, że coś jest nie w porządku we wniosku…!

Dzień sto dziesiąty: mam dość

Nie ma ochoty pisać, nie mam ochoty rozmawiać. Czekam. Papiery wszystkie, ze wszystkich stron poszły do jednego sądu, do drugiego sądu, mój osadzony zamiast rehabilitacji dostał przeciwbólowe czopki. Wszystko jest po staremu. „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało.”. Dobranoc, nie ma słowa na dziś. 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Dzień sto dziewiąty: na zdrowie i sen

Gdy ktoś kichnie, nie mówi się „sto lat”, ale „wolności!”. Życzenie stu lat w zakładzie karnym może zostać źle odebrane. 

Budzę się w środku dnia – zasnęłam w południe, po powrocie z widzenia. Jestem nieprzytomna. Dopiero co rozstałam się z moim osadzonym po godzinie, która dziś trwała znacznie krócej niż zwykle. Szukam go w nierozścielonym łóżku, zdzieram z siebie sukienkę –  z gorąca oblewa mnie pot, zimny przez makabryczne sny. Kicham. Mnie nikt nie mówi ani „sto lat”, ani „wolności”. 

Odkąd nie ma mojego osadzonego, zastanawiam się, jak wyważyć: moje życie, jego życie pozostawione tu, na wolności, i jego życie tam, w zakładzie karnym. Coraz bardziej zamykam się; już o tym wcześniej pisałam – od pierwszego dnia mam obawę, że sama sobie tworzę zakład karny na wolności. Wobec tych, którzy są tam, trzeba być tym bardziej w porządku. Chwilami czuję, że nie jestem. Wtedy, gdy zapominam kupić kartę telefoniczną i nie mogę podać kodu ją aktywującego w porannej rozmowie telefonicznej. Nie jestem w porządku, bo papiery pozostawione przez mojego osadzonego, ciągle nie są posprzątane, a jego sprawy nadal nie załatwione do końca. On zależy ode mnie, ma wyłącznie mnie i na mnie liczy, a ja sama nie potrafię liczyć na siebie. 

Egoistycznie zajmuję się swoimi sprawami, mówię: „Kochanie, muszę wypocząć.”. Zamiast napisać do mojego osadzonego list, piszę ten blog. Chwilami jednak nie mam co do niego napisać: w moim życiu dzieje się tak niewiele, że wystarczy dziesięć minut przez telefon, by o wszystkim powiedzieć. Sprzeczność: w moim życiu dzieje się tak niewiele contra muszę zająć się swoimi sprawami, ja też mam życie. 

Bezsennymi nocami usiłuję poradzić sobie z tą sprzecznością. Poczucie obowiązku wobec mojego osadzonego walczy we mnie z pragnieniem życia własnym życiem. Pisania czego chcę. Jeżdżenia na wycieczki nie w to samo miejsce co tydzień. Spotykania się z przyjaciółmi, nie z adwokatem. Pragnieniem usłyszenia „sto lat”, gdy kichnę, bez żadnych skojarzeń. 

Słowo na dziś


bezsenność – po prostu niemożność spania. Bezsenność to stan umysłu, w którym zamknięcie oczu powoduje otwarcie kanału „Wyobraźnia TV”. Pod powiekami obok wszystkich niezałatwionych w przeszłości spraw spacerują problemy dopiero awizowane na przyszłość. Horror miesza się z tragifarsą. Liczy się nie barany, ale stada baranów. Gdy ich zabraknie, liczy się ślady baranów. Dochodzi się po nich w końcu do miejsca, z którego nie ma już odwrotu, miejsca, w którym nie ma snów i marzeń. Gdzie ciemność przełamuje świt, przynoszący zarazem ulgę, bo zdejmuje obowiązek snu, i zmęczenie nowego dnia po nieprzespanej nocy. W głowie tkwi jedna tylko myśl: oby zasnąć po południu. 

sobota, 10 sierpnia 2013

Dzień sto ósmy: konkubina (tak to ja)

Dręczy mnie to pojęcie „konkubina”. Nie znajduję go w kodeksie karnym ani w kodeksie karnym wykonawczym. Może powinnam je porzucić? Poczuć się znowu jak „dziewczyna”, „przyjaciółka”, „partnerka”? Poczuć się normalnie, chwycić za ręce i spacerować alejami parków, przedzierać przez gęste od upału powietrze i chłodzić się lodami, nie zmoczonym zimną wodą ręcznikiem kładzionym na karku?

Jestem „osobą bliską”, jak to ujmuje kodeks karny wykonawczy. Bzdura. Jestem osobą najbliższą. Jestem bliższa niż Dyrektor i niż wychowawca. Jestem nawet bliższa od strażnika dokonującego po widzeniu kontroli osobistej. 

Skąd więc to upodobanie funkcjonariuszy Służby Więziennej do posługiwania się pojęciem „konkubina”? Odpowiedź wyobrażam sobie tylko jedną: to słowo ma silne nacechowanie pejoratywne, ludzie nim określani (nie czarujmy się, głównie kobiety) czują się wplątani w sprawy kryminalne na równi z osadzonymi. Są gorsi, są naznaczeni. Tworzą trzecią kategorię, jak można interpretować kkw: sędziowie, funkcjonariusze itd. są podmiotami, osadzony – przedmiotem, a „rodziny i osoby bliskie” to w rzeczywistości czyrak na tyłku podmiotów. Nagabują, choć się nie orientują. Przeszkadzają. Proszą, a czasem nawet żądają. Nie pobiera nam się odcisków palców, nie robi zdjęcia jak przy zatrzymaniu. Nie wysuwa wobec nas oskarżeń, a jednak. Jednak jesteśmy oskarżeni o próby zwalczania systemu. 

Ale systemu nie da się zwalczyć. Podobnie jak przyzwyczajeń. Dla funkcjonariuszy jestem i będę konkubiną. Muszę więc temu pojęciu nadać nowe znaczenie. W ramach walki o związki partnerskie, zacznę propagować związki konkubinackie. Tylko po to, by odzyskać to słowo dla polszczyzny.

Słowo na dziś


bliski – w niewielkiej odległości znajduję się tylko wtedy, gdy do mojego osadzonego pojadę; to akurat nastąpi w niedalekiej przyszłości, nawet bardzo niedalekiej przyszłości, w przeciwieństwie do ostatniej bliskości, która jest stosunkowo niedawno przeszła (choć trzeba by zdefiniować słowo „niedawno”). Spokrewniona z moim osadzonym bezpośrednio nie jestem, ale mam z nim pewne cechy zbieżne, np. nie spóźniamy się na spotkania, szczególnie teraz. Wreszcie jesteśmy ściśle złączeni uczuciami (kocham go ja i on mnie kocha), mamy zbieżne (znowu to słowo) poglądy. Jesteśmy sobie tak bliscy, a żyjemy w takim oddaleniu…

piątek, 9 sierpnia 2013

Dzień sto siódmy: myśli w upale

Upał nie odpuszcza. Z tej okazji jego wspaniałomyślność naczelnik zakładu karnego zdecydowało o wydaniu osadzonym dodatkowej porcji kompotu, jeszcze przed obiadem. Co z tego, że kompot jest ciepły i zasadniczo niepijalny. Jest mokry, a w upale, wiadomo, należy pić dużo. Pisałam już o tym, że jeśli osadzony nie ma pieniędzy przysyłanych przez rodzinę lub odwiedzających, którzy robią mu zakupy w kantynie w czasie widzeń, to jest skazany nie tylko na odbycie swojej kary, ale także na picie wody z krany, jedynej dostępnej wody. 

Naczelnik zakładu karnego jest także zobowiązany do zapewnienia odpowiedniej do pory roku temperatury w celach mieszkalnych (wg kkw, art 110, par. 2). Aktualnie mu wychodzi: temperatura w celach mieszkalnych przekracza 35°C, czyli jest dostosowana do letnich upałów. Czekam na informację o udarze, zasłabnięciach, problemach z sercem. 

Współczuję osadzonym pracującym. Współczuję i tym, którzy nie pracują i muszą przebywać cały czas w zakładzie. Współczuję im i uważnie czytam wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 2009 r. w sprawie Sikorski przeciwko Polsce. Dowodzono w nim między innymi: 
[…] był to okres [odbywania kary] niespotykanych w tym regionie upałów (temperatury do 40°C), tym bardziej, że władze penitencjarne nie podjęły żadnych czynności, które mogłyby zmniejszyć brak komfortu odczuwanego przez osadzonych.
Ten kompot i te otwarte drzwi w celach, rozumiem, to są czynności, które mają nie dopuścić do lawiny pozwów po lecie 2013 roku. Domyślam się, że w razie czego Polska dowodzić będzie w Strasbourgu, że globalne ocieplenie sprawiło, iż temperatury powyżej 40°C są już normalne. 

Słowo na dziś


Strasbourg – siedziba Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Chyba jedynej instytucji, która lekko przycina zadarte nosy polskim sędziom. Poza tym przepiękne alzackie miasto ze wspaniałą katedrą (zapierającą dech w piersiach), pysznym winem, wspaniałym jedzeniem i wartą zwiedzenia dzielnicą Petit France. 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Dzień sto szósty: specyfika

Specyfika zakładu karnego, do którego trafił mój osadzony, polega na tym, że nikt nie chce tu trafić. Wiadomo, do więzienia w ogóle nikt nie chce trafić, ale jeśli już koniecznie gdzieś musi iść, to prosi wszelkie siły, by to nie było właśnie tu. Historia tego, który prosił o zmianę jest dobrym przykładem. Jeszcze lepszym potwierdzeniem jest inny przypadek.

Miesiąc przed wyjściem na wolność staje na wokandzie o zwolnienie warunkowe. Przeszedł przez kilka więzień w całej Polsce. Jechał z jednego końca kraju na drugi – miało to zapobiec jego potencjalnym kontaktom ze środowiskiem, z którego się wywodził. 600 kilometrów, nawet po polskich drogach, robi się w osiem do dziesięciu godzin. Dwanaście, jeśli są korki. On jechał dwa tygodnie, z noclegami w kilku różnych zakładach karnych i aresztach śledczych. W docelowym miejscu odbył większą część kary, po czym znowu spędził dwa tygodnie na przemian w obcych celach i policyjnych sukach i osiadł na ostatnich kilka miesięcy nieopodal rodzinnego miasta. Przynajmniej ojciec może go odwiedzać od czasu do czasu, gdy pozwalają mu na to własne obowiązki i stan finansów. 

Ojciec załamuje nad nim ręce. „W kłopoty się od małego pakował.” – wzdycha. Potem pyta: „A, jeśli mogę spytać, pani osadzony, to komu obrazek wymalował?” – nie czeka na moją odpowiedź  i ciągnie – „widać po nim od razu, że nie powinien tu siedzieć. Może się starać o przepustki? Kiedy mógłby się o warunkowe ubiegać? Bo mój [tu pada imię syna] już dawno temu usiłował, ale w poprzednim miejscu mu odrzucili, a tu się wychodzi na warunkowe miesiąc przed końcem kary.”. Liczę szybko w myślach; mój osadzony może się starać o warunkowe zwolnienie już od końca września. Ale przed styczniem nie ma co liczyć. Chyba że stanie się cud.

Bohater dzisiejszej opowieści nie liczył już na to i przestał się starać, a nagle pojawiła się możliwość zwolnienia warunkowego. Problem drobny w tym, że za miesiąc ma wyjść na wolność. Jeśli dostanie warunkowe zwolnienie, wyjdzie od razu, ale przez dwa lata będzie pod nadzorem kuratora sądowego. Sam uznał więc, że woli doczekać miesiąc do wolności i nie mieć do czynienia z kuratorem, z sądami, z wymiarem tak zwanej sprawiedliwości. Nie myśli o tym, że w tym samym zakładzie karnym pewien człowiek trzy dni przed wyjściem na wolność zmarł. Lepsze ryzyko śmierci niż ponowne zetknięcie z Temidą w wydaniu „tych” sędziów, tego sądu penitencjarnego. Taka specyfika tego miejsca…

Słowo na dziś


specyfika – szczególny, niepowtarzalny charakter czegoś; trudno zaprzeczyć, że to miejsce ma szczególny i niepowtarzalny charakter, choć ma to nacechowanie pejoratywne. 

środa, 7 sierpnia 2013

Dzień sto piąty: prosił o zmianę; zmiana przyszła

Dwa tygodnie był na oddziale półotwartym. Coś mu się nie spodobało, napisał skargę, prosząc zarazem o zmianę. Zmieniło się: przeniesiono go na oddział zamknięty – oto co donosi mój osadzony. A jednocześnie, tego samego dnia, czytam w prasie polskiej lokalnej:
– Polska jest jednym z najbardziej bezpiecznych krajów Unii Europejskiej. Od 2005 r. przestępczość systematycznie spada i zwiększa się poczucie bezpieczeństwa mieszkańców. Problemem jest tylko zła polityka karna: za dużo ludzi trafia do więzienia. […] – mówi prof. Andrzej Zoll.
Skoro za dużo ludzi trafia do więzienia, to znaczy, że nie tylko system jest niewłaściwy, ale także, że sędziowie działają niewłaściwie. Na końcu zaś niewłaściwie działają naczelnicy zakładów karnych, reagując na skargi osadzonych, przenosinami na cięższy oddział. 

Mój osadzony się nie skarży. Prosi o sweter, o książkę, czasem o wniosek nagrodowy i dodatkowe widzenie. Gdy wyjdzie, to skarżyć będę ja. Rozjuszona konkubina. Sami sobie mnie taką zrobiliście, ach, przepraszam. To system i polityka karna. 

Słowo na dziś

zmiana – fakt, że ktoś staje się inny lub coś staje się inne niż dotychczas – nie da się zaprzeczyć, zmiana nastąpiła, oddział zamknięty nie jest oddziałem półotwartym; fakt jest jeszcze jednak jeden niezaprzeczalny: prosząc o zmianę, osadzony nie ma na myśli zmiany na gorsze. Tymczasem – zgodnie z definicją zmiany – zastąpiono coś czymś, półotwarty zamkniętym. Prof. Zoll na pewno by to mądrze skomentował. 



wtorek, 6 sierpnia 2013

Dzień sto czwarty: upał, ciąg dalszy

Patrzę na gwiazdy. Liczę, że któraś z nich spadnie. Mam tylko jedno życzenie. Nie, nie wypuszczenie mojego osadzonego – to się rozgrywa na salach sądowych, nie w niebie. Mam życzenie, by zelżały upały. W upale w zakładzie karnym nie ma żadnej pomocy dla osadzonych. W upale nawet adwokat nie pracuje. 

Pan mecenas miał załatwić jedną sprawę. Od dwóch tygodni, co tydzień obiecuje, że do końca tygodnia załatwi. Dziś to słyszałam już po raz trzeci. Trudno mi interweniować, ze względu na upały. Mnie też niełatwo było zebrać wszystkie papiery dla pana mecenasa. Tymczasem mój osadzony siedzi, choć mógłby już stawać na komisji. Może nawet od przyszłego tygodnia być w domu. 

Upały wszystkim mózgi wypalają. Może nawet pan oddziałowy ma pożar w mózgu – zgodził się na przykład na zostawienie otwartych drzwi w celach, gdy powinny być zamknięte, by choć trochę przewiewu uzyskać. Nie potrafię sobie wyobrazić, co się dzieje w zakładach typu zamkniętego. Nie umiem i nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak radzą sobie więźniowie bez wody, ci, którzy nie mogą sobie kupić wody mineralnej. Pracodawcy mają obowiązek dostarczyć pracownikom wodę w czasie upału, naczelnik zakładu karnego nie ma żadnych zobowiązań tego typu względem powierzonych sobie osadzonych. 

Spoglądam na gwiazdy. Jedna, druga, piąta, dziesiąta, setna, sto czwarta. Sto cztery dni bez mojego osadzonego, a moim jedynym życzeniem jest nie jego powrót, ale ochłodzenie. 

Słowo na dziś

woda – przezroczysta, bezbarwna ciecz, niezbędny składnik organizmów żywych, ale czy osadzeni są żywi? czy może są martwi za życia, na pewien czas? Wody, proszę, dostarczać więźniom. Nie tylko w Afryce warto byłoby dystrybuować wodę...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Dzień sto trzeci: prąd

Prąd w celach jest rano, po pobudce do otwarcia cel, czyli od 5 do 8. Potem włącza się go dopiero po godzinie 15. W dni powszednie wyłączany jest o 22.30, a w piątki i w soboty dopiero o północy. Podobnie reglamentowana jest w niektórych zakładach karnych ciepła woda. Włącza się ją tylko trzy razy dziennie, rano, do mycia się i do mycia naczyń po posiłkach. 

To po pierwsze oszczędności, a po drugie także forma represji. Człowiek skazany i osadzony nie może myśleć, że jest w sanatorium lub na wczasach, lecz w więzieniu. Nie wszystko mu się należy. Przede wszystkim – coraz silniej jestem o tym przekonana – nie należy mu się szacunek osób, które mają go pilnować lub resocjalizować. Wprawdzie wychowawca więzienny jest kim innym niż strażnik, ale obaj są funkcjonariuszami służby więziennej. Zapewne obaj przychodzą do pracy w zakładzie karnym pełni dobrych intencji, pragnąc pomagać biednym osadzonym, lecz spotykają się z obojętnością skazanych, mających w nosie ich wysiłki. Stają się więc coraz twardsi, gaśnie w nich wyrozumiałość. 

Niekiedy ludzkie uczucia wobec osadzonych jednak się w nich budzą. Na przykład wtedy, gdy ważny mecz ma się skończyć po 22.30, a osadzeni bardzo proszą, by mogli go mimo to obejrzeć. W takich sytuacjach zdarza się, że prąd wyłącza się dopiero po meczu. Niestety, nie ma możliwości, by móc dosłuchać transmisji festiwalu muzycznego lub czytanej książki w radio. Lobby amatorów futbolu jest silniejsze niż miłośników kultury. Prąd nie jest dla każdego, bo w końcu prąd jest marchewką w tym układzie, a czasem może być i kijem. 

Słowo na dziś

prąd – dopływ energii elektrycznej do cel, wyłączany na noc oraz przedpołudniami. W literaturze, sztuce itp. to kierunek, tendencja. W więziennictwie to także trend, trend do represjonowania. 


niedziela, 4 sierpnia 2013

Dzień sto drugi: w zakładzie karnym zdrowe ciało

W zakładzie karnym nie wolno pakować. To znaczy nie wolno tak gimnastykować się, by powodowało to zwiększenie masy mięśni. Tymczasem w zakładzie karnym jest wielu osadzonych, którzy albo dbali o swój wygląd i mięśnie zanim tam trafili, albo zainteresowali się tym dopiero po rozpoczęciu odbywania kary. 

Nikogo zbyt nie zainteresuje, jeśli któryś osadzony robi rowerki, leżąc na łóżku. Choć zbyt pilny strażnik zastosuje i wobec takiego osadzonego punkt regulaminu zabraniający ćwiczeń. Jednak ćwiczenie z wykorzystaniem jakichś wspomagających narzędzi, to zupełnie coś innego. Zamiast hantli, których w zakładzie karnym nie ma, używają butelek z wodą mineralną – tego oczywiście nie wolno robić. Najgorsze jednak jest ćwiczenie innymi współwięźniami.

Paweł Moczydłowski, były szef Centralnego Zarządu Zakładów Karnych, twierdzi, że osadzeni mogą ćwiczyć na siłowni, ale gdzie jest ta siłownia? W Piotrkowie Trybunalskim, w najnowocześniejszym zakładzie karnym w Polsce (podobno tam miał odbywać karę jeden z byłych jugosłowiańskich zbrodniarzy wojennych) jest siłownia, ale korzystają z niej funkcjonariusze. Przecież nie można pozwolić, by osadzeni dbali o tężyznę fizyczną…

Mój osadzony kryje się przed strażnikami i potencjalnymi donosicielami ze swoimi ćwiczeniami na chorobę narządów ruchu. Lekarz więzienny zalecił natychmiastową rehabilitację; wystarczyć musi brak pracy fizycznej i ukradkiem wykonywane rowerki czy inne ćwiczenia na pryczy. Na pryczy, swoją drogą, za krótkiej, projektowanej w czasach, gdy wzrost ok. 165 cm uważany był za wysoki. 

Słowo na dziś

sport – ćwiczenia i gry mające na celu rozwijanie sprawności fizycznej (dokładnie o to chodzi osadzonym) i dążenie we współzawodnictwie do uzyskania jak najlepszych wyników. Ciekawa jest rywalizacji osadzeni–strażnicy. Może w piłkę grają tak? Podobno...


Dzień sto pierwszy: tekturowe pudełka

Co się dzieje z tekturowymi pudełkami, w których oddaję rzeczy dla mojego osadzonego? Każdą rzecz przekazaną przez magazyn, według niektórych generałów z okienka, muszę pakować do kartonu. Nawet podając książkę, wkładam ją do pudła. Rozpaczliwie wygląda niewielka książka w olbrzymim kartonie. Idiotycznie wkładać sweter do kartonu. Niekiedy widzę ludzi biegających po okolicznych sklepach, pytających sprzedawców, czy nie mają kartonu. Wszyscy kiwają głową, wiedzą, o co chodzi. O zakład karny.

Chciałam prosić generałów z okienka o zwrot kartonów po wykorzystaniu. Osadzeni nie mają prawa otrzymywać tych kartonów, a mnie, na kolejną książkę, by się przydało. Niestety, nie ma takiej opcji. Kartony są składane i wynoszone na śmieci. Nas, rodziny osadzonych, goni się za każdym razem po sklepach, chyba tylko po to, by nas jeszcze i w ten sposób upokorzyć. 

Jutro znowu będę walczyła z kartonami. Oddaję w końcu książkę. W tekturowej teczce nie przejdzie. Mam olbrzymi karton na wszelki wypadek przygotowany. To panowie generałowie z okienka będą musieli z tym kartonem się targać. Najzabawniejsze jest to, że w regulaminie informuje się petentów, że paczki żywnościowe muszą być przekazywane w kartonach, nie specyfikuje się jednak, że także książki i odzież. 

Słowo na dziś


karton – gruby sztywny papier (ta definicja nie przemawia do panów z okienka, teczka, która spełnia warunek nie jest dla nich wystarczająca); tekturowe pudełko (towar deficytowy w okolicach zakładu karnego).

piątek, 2 sierpnia 2013

Dzień setny: praca wyzwala (cd.)

Tak jak myślałam. Praca nie zawsze jest bezpłatna. Pracując w warsztatach przywięziennych otrzymuje się zapłatę, ale to spotyka tylko nielicznych osadzonych. Większość pracuje za darmo, dla korzyści płynących z pracy. Nie umiem się z tym pogodzić. Za pracę należy się płaca. Czas przymusowej pracy w więzieniach już chyba minął i, skoro praca jest przywilejem, to powinna być opłacana. Część wynagrodzenia mogłaby trafiać do osadzonego, a część do zakładu karnego, np. na wyposażenie cel, świetlic, remont łazienek itd. 

Mój osadzony nie pracuje, a mógłby, gdyby był na wolności. Nie popadałabym wtedy w problemy finansowe. Każdy wyjazd na widzenie to koszt dojazdu i duża strata czasu (poza bezcenną godziną widzenia). Opłaty sądowe, honorarium dla adwokata, telefony, listy… Wydaję więcej niż zarabiam, biorę kolejny kredyt. Napędza to wszystko gospodarkę, ale jeszcze bardziej napędzałaby ją produktywna praca mojego osadzonego w domu. 

Pytam, czy pracuje nad czymś tam, w zakładzie karnym. Nie może zebrać myśli – słyszę w odpowiedzi. Oczywiście, rozumiem go, ja także nie mogę zebrać myśli, choć nie jestem w pierdlu, co dopiero on, tam, posadzony z kolegami od przecinków. Ile czasu, ile pracy zabierze mi transformacja mojego osadzonego w pełnoprawnego, zwykłego człowieka?…

Słowo na dziś


praca – w żadnej definicji nie jest określana jako bezpłatna. Może w takim razie należy zastąpić pracę świadczoną przez osadzonych dla instytucji, które mają podpisane umowy z zakładami karnymi jako wolontariat? Swoją drogą zastanawiam się, jak to jest regulowane podatkowo: czy od korzyści, które instytucje uzyskują, odprowadzają należny podatek? 

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień dziewięćdziesiąty dziewiąty: praca wyzwala

Codziennie przeszukuję media pod kątem doniesień na temat zakładów karnych, więźniów i kar. Dziś natrafiłam na ciekawy artykuł o pracy więźniów w Małopolsce. Najbardziej zastanowiło mnie wielokrotne podkreślanie, że pracę osadzeni wykonują bezpłatnie. 

W tytule pojawia się jeszcze słowo „wolność”. Brak na to, że praca na zewnątrz jest przez osadzonych traktowana jak wolność, potwierdzenia w artykule. Co to w ogóle za konstrukcja pojęciowa: traktować pracę jak wolność. 

Praca jest uważana przez osadzonych za przywilej; o pracę starają się, nawet jeśli są w wieku emerytalnym. Pracują więc nie tylko młodzi, zdrowi, ale także starsi, w wieku około siedemdziesięciu lat, jeśli tylko pozwalają im siły. Tylko mnie stawało serce na myśl, że i mój osadzony zostanie zmuszony do pracy, bo praca fizyczna – a tylko taką oferują zakłady karne – to dla niego koniec zdrowia. 

Praca wiąże się z możliwością otrzymywania przepustek i podwyższeniem racji żywnościowych. Osadzeni pracujący kosztują zakład karny więcej niż niepracujący (bodajże o złotówkę więcej kosztuje dzienne wyżywienie). Dziwi mnie natomiast podkreślanie, wielokrotne, że pracują za darmo. Będę musiała zbadać tę sprawę, bo z tego co słyszałam, otrzymują wynagrodzenie. 

Słowo na dziś

rzetelność – wybieram trzecie znaczenie słowa: zgodny z prawdą, wiarygodny. Odnoszę wrażenie, że w tym artykule niewiele zgadza się z rzeczywistością. Bo wolność, jak powiedziała mi jedna z kobiet pod zakładem karnym, pachnie jak kromka z masłem posmarowanym przez matkę lub żonę. Nawet przywilej pracy tego nie zmieni. 




środa, 31 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty ósmy: kap kap kap

Kapie woda z kranu. Pyrka kawa na gazie. Szemrze miasto za oknem. Wiadomości schodzą wolniej niż doniesienia z frontu wojny trzydziestoletniej. 

Kapie woda z kranu. Nie ma kto naprawić. Mój osadzony zamiast wymieniać w domu spalone żarówki w lampach zbyt wysoko zawieszonych i zamiast naprawiać kran, sprząta kuchnię więzienną i łaźnię. Zamiast sprzątać nasz dom, sprząta dom państwowy. 

Jedyną osobą, która cieszy się z tego, że mój osadzony jest zamknięty, to poszkodowany. Puścił w ruch maszynę państwową, ale czy Państwo naprawdę jest od tego, by zaspokajać osobiste kompleksy poszkodowanego? 

Mój osadzony już zdążył wyciągnąć wnioski ze wszystkiego, co się wydarzyło. O ile jeszcze dwa miesiące temu myślał o tym, w którym momencie popełnił błąd, to w tej chwili o swoim błędzie już dawno zapomniał. Uważa, że został poszkodowany przez Państwo i rozmyśla o niesprawiedliwości, która go spotkała. Myślę o tym także i ja, ostrząc pióro, czekające na właściwy moment. 

Słowo na dziś


sprawiedliwość – uczciwe, prawe postępowanie; dla porządku przypominam, że pięknym za nadobne tu się zaczyna odpłacać. 

wtorek, 30 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty siódmy: przepustka? nieee...

„Pani o przepustkę się stara?” – pyta mnie jedna z matek, jak i ja wychodzących z widzenia – „bo długo z wychowawcą rozmawialiście”. Próbuję nie odpowiedzieć. Sama jakoś sobie radzi z moim milczeniem. „Mój syn pierwszą przepustkę dostanie we wrześniu. Na sześć godzin. Nie będę go do domu wiozła, tylko tu gdzieś w centrum handlowym usiądziemy. Lody zje. Buty mu kupię. Do domu mam dwie godziny jazdy, na powrót kolejne dwie, to co, dwie posiedzi?”. 

Jak mam się starać o przepustkę, jeśli mojego ogolonego na prawie łyso osadzonego będę musiała prowadzić do galerii handlowej w obcym mieście? Po co mi taka namiastka obecności, która wyłącznie sprawi, że cierpienie będzie tym większe? 

Cierpienie jest nie do zniesienia. Ból samotności sprawia, że jestem wyschnięta, stara, zbolała. Słabnę. „Jesteś silna, dasz radę.” – mówi mi przyjaciel. Jak bardzo się myli. Już nie daję rady. Osuwam się na podłogę i szlocham wieczorem, a łzy kapią na kolana, jak dziecku. Nie potrafię podnieść się z łóżka rano. Ostatnią motywacją jest praca. Jedynym ratunkiem przyjaciele; zawodnym. 

Przybieram jednak uśmiech. „Co ci się stało?” – pyta ktoś – „Życie” – odpowiadam – „Jesteś zdrowa? Jeśli jesteś zdrowa, to ze wszystkim sobie poradzisz.”. Nie, nie jestem zdrowa. Dziękuję za rady. Coraz bardziej mam dość ludzi. Potrzebuję przerwę od życia. Przepustkę od życia, na choćby sześć godzin. 

Słowo na dziś


cierpieć – odczuwam silny ból fizyczny lub psychiczny; od braku mojego osadzonego boli mnie całe ciało, boli mnie dusza, choruję przez jego nieobecność; boleję nad tym wszystkim, co się dzieje i boleję z powodu wydarzeń, czy znoszę kogoś lub coś cierpliwie? nie, nie umiem znieść wychowawców, strażników, sędziór…, ponoszę stratę, każdy dzień bez mojego osadzonego jest stratą, wyrządzono mi szkodę, kto?!, kto ją naprawi, do jakiego sądu mam się udać?!

poniedziałek, 29 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty szósty: „k” jak…

Słodzę kawę mojemu osadzonemu. W plastikowym kubku, plastikowym mieszadełkiem. Przesuwam w jego kierunku, obok kładę baton. Przez godzinę będziemy udawać, że jesteśmy w kawiarni.

Czasem nie udaje nam się udawać. Na przykład wtedy, gdy głuchawy starszy pan siedzący niedaleko rzuca kurwę za kurwą. Pan strażnik (na pewno nosiłby buławę w plecaku, gdyby plecak miał) trzaskając linijką o dłoń, podchodzi do dziadka. „Nie rzucaj mi tu więcej tych na k”. Gdy zastanawiam się, w którym regulaminie jest napisane, że funkcjonariusze Służby Więziennej mają prawo (a może nawet obowiązek) mówić do osadzonych „na ty”, ów osadzony przytomnie odpowiada: „Tych na k? kaw?”. Jak w kawiarni, zaczynamy się śmiać, a strażnik odchodzi jak niepyszny, czując, że stracił twarz wobec wszystkich na widzeniu. 

Wymieniamy kilka uwag o „tych na k”. Mój osadzony mówi, że ma teraz dwóch chłopaków spod celi, u których w zdaniach jest więcej kurew niż treści. Żartuje, że oni nie wiedzą, gdzie dać przecinek, za to doskonale potrafią powstawiać kurwy na właściwe im miejsca. Śmiejemy się długo i zdrowo. Musi nam śmiechu wystarczyć na cały kurwa tydzień. 

Słowo na dziś


kurwa – przekleństwo (to mało powiedziane). Z czterech znaczeń słowa pasuje mi jednak tylko to jedno. Kurwa to więcej niż przekleństwo. To słowo-wytrych, znaczy wszystko i nic. Jedną kurwą można wyrazić więcej niż tysiącem słów. 

niedziela, 28 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty piąty: inteligencja i demony

Gdy brakuje inteligencji, rodzą się demony. Na przykład takie jak generał w okienku, który ode mnie żąda zgody na wydanie rzeczy mojego osadzonego z magazynu. Skoro te rzeczy trafiły „na bramę”, to znaczy, że ktoś wyżej wydał zgodę – tłumaczę cierpliwie – a ja zgadzać się na nic nie mogę, co najwyżej mogę je odebrać. Nijak to nie trafia do pana z okienka. Wychodzi, po chwili wraca, triumfalnie pokazuje mi protokół zdawczo-odbiorczy i mówi: „Widzi pani? Zgoda jest konieczna.”. Odpuszczam, nie mam siły edukować dowódcy polskiej Służby Więziennej, że zgoda jest czymś innym niż protokół zdawczo-odbiorczy, ale gdy pokazując na cienką kopertę, mówi: „Bluza jest.”, nie wytrzymuję. „Bluza, proszę pana, jest w torbie. To jest koperta. Jeśli chce być pan tak formalny, to proszę nie mijać się z rzeczywistością.”. Cisza po jego stronie, śmiech w całej kolejce. Wszyscy oczekujący są po mojej stronie. Wszyscy walczymy z tymi samymi geniuszami. 

Drugim demonem, blisko stojącym demona braku inteligencji, jest demon niewiedzy. Wychowawca więzienny, resocjalizator, o ile się nie mylę ustawowo zmuszony do ukończenia profilowanych studiów, gdzie również prawo karne się wykłada, wmawia mi, że nie jestem osobą bliską. „Pani jest tylko narzeczoną dla sądu.”. Jak mam delikatnie powiedzieć panu wychowawcy, że narzeczoną nie jestem, za to jestem konkubiną. Czy konkubina może być osobą godną zaufania, tego nie wiem ja, ale nad tym w ogóle nie zastanawia się pan wychowawca. 

Gdy brakuje inteligencji, rodzą się demony. Codziennie walczę z kilkoma. Czas jest po ich stronie. Wtulam twarz w bluzę mojego osadzonego. Nosił ją przez kilka dni na samym początku, w pierwszym zakładzie karnym. Choć od ponad dwóch miesięcy leży w magazynie, zostały na niej jeszcze ślady zapachu mojego osadzonego. Wtulam w nią twarz. Zatapiam się w człowieku, którego kocham. Coraz bardziej odległego, coraz bardziej bliskiego. 

Słowo na dziś

demon – nie mamy tu do czynienia z duchem mającym nadnaturalną moc, najczęściej złym i wrogim człowiekowi, lecz z człowiekiem postrzeganym jako wcielenie zła lub innej potężnej siły. Zło może się zakorzenić tylko tam, gdzie istnieje pustka do wypełnienia. Brak czegoś: inteligencji, myślenia lub woli czynienia dobra. Z wszystkim tym mam do czynienia co dzień.



Dzień dziewięćdziesiąty czwarty: upał

„Nie można podchodzić do okna. To jakby zbliżać się do rozgrzanego piekarnika. Prysznic był dopiero co, w czwartek, na następny trzeba będzie czekać kilka dni. Każdy myje się jak może, ale i tak obecność współosadzonych się odczuwa silnie.”.

Wyobrażam sobie, że tak mówi do mnie mój osadzony. Wyobrażam sobie, że w ogóle mówi do mnie więcej niż dopuszczalne dziesięć minut rozmowy telefonicznej. Jego brak jest coraz bardziej odczuwalny. Jego nieobecność jest trudniejsza do zniesienia niż czterdziestostopniowe upały. 

„Co robisz?” – pytam. Po raz drugi w ciągu dnia boję się zadać to samo pytanie, więc zamiast o to, jak się czuje, pytam o aktywność. „Słucham radia, czytam książkę, zrobię herbatę, by wystygła.” – słyszę w odpowiedzi. Jest na wakacjach lub na delegacji – myślę sobie. Żadne więzienie. Lecz mój osadzony dodaje: „Od 15 posłucham radia, bo wtedy włączą prąd.”. Przypominam sobie, że prądu nie ma w zakładzie karnym od rana, po śniadaniu, do popołudnia. 

Gdy już sobie przypomnę o tym, że prąd jest tylko w określonych godzinach, przestaję sobie wyobrażać różne rzeczy. Na przykład, że osadzeni mogliby brać prysznic codziennie. Lub otrzymywaliby wiatraki do cel. Na te upalne dni. 

Słowo na dziś


upał – wysoka temperatura powietrza, bardzo gorące powietrze. Napięcie wisi w powietrzu. 

sobota, 27 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty trzeci: pomidor

Jaka dziś pogoda? Pomidor. Kim jesteś? Pomidor. Kochasz mnie? Pomidor? Co jadłeś dzisiaj na śniadanie? Jajko i kromkę chleba. 

Nieprawda. Mój osadzony na śniadanie jadł ostatnio pomidora. Dostał w paczce żywnościowej. Wielkie szczęście. Marzył o zmianie diety. Marzył o czymś świeżym. Nie o plasterku sera żółtego, gotowanym jajku lub konserwie tyrolskiej podzielonej na trzech. Dostał kilka pomidorów i opowiadał o tym, jak o największej radości tego dnia. 

Jak można doprowadzić do upodlenia człowieka takiego, że jeden pomidor może wprawić go w ekstazę? Coś tu jest nie w porządku. 

Słowo na dziś


dieta – system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu – ciekawe; pomidory nie są potrzebne najwyraźniej osadzonym. Dlaczego więc dostają małpiego rozumu, gdy dostają pomidora?

piątek, 26 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty drugi: lepszy nastrój

Mój osadzony jest w lepszym nastroju. Pierwszy raz od dziewięćdziesięciu dwóch dni w odpowiedzi na moje codzienne pytania: „Czy wszystko w porządku, jak się czujesz, jak się masz?” usłyszałam: „Całkiem nieźle”. Prawie wypadł mi telefon z ręki, na szczęście dodał: „w porównaniu do poprzednich dni”. Nie zmienia to faktu, że czuje się lepiej niż na przykład wczoraj lub tydzień temu. Może sprawiła to obietnica zobaczenia wkrótce sędziego lub zbliżające się widzenie, lub sama świadomość, że jego konkubina jest osobą godną zaufania. 

Godna/niegodna. Czytam wywiad z Pawłem Falkowskim i jego słowa są słowami mojego osadzonego. Z tą różnicą, że mój osadzony jeszcze nie ma obroży. Nie mogę się jednak zgodzić z jednym: obrożę można nazwać wolnością. Z ograniczeniami, ale jednak wolnością. Uwolnieniem się od strażników, wychowawców, ciągłego towarzystwa współwięźniów. Prawem do jedzenia czego się chce, do ubierania własnych ciuchów i pokazywania się ludziom nie w zielonym garniturku, ale w eleganckim, szarym, ubiegłorocznym garniturze. Bliskością. 

Na obroży przestanie być moim osadzonym, a stanie się po prostu mój. Nie będę jego konkubiną, a będę tylko jego. Choć współczuję panu Pawłowi jego losu, to skoro jego dziewczyna go zostawiła, to dobrze. Ma szanse znaleźć nową dziewczynę, która nie zostawi go w innej trudnej sytuacji życiowej. Jak ja nie zostawiłam mojego osadzonego. 

Słowo na dziś

obroża – opaska zakładana psu na szyję, umożliwiająca prowadzenie go na smyczy lub trzymanie na łańcuchu albo pas sierści albo piór innej barwy otaczający szyję niektórych ssaków lub ptaków. Mój osadzony nie jest psem, ssakiem, ptakiem. Ale i tak mam nadzieję, że otrzyma obrożę. 

środa, 24 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty pierwszy: zaufanie

Czy jestem osobą godną zaufania? Nie wiem. Zapytał o to wychowawca. To jedyne pytanie, jakie zadał, w kontekście przyszłości mojego osadzonego. Nie pytał o jego pracę, o mieszkanie, plany. Tylko o to, czy ma osobę zaufania, która będzie ręczyła za obecność mojego osadzonego na wolności, w systemie elektronicznego dozoru. 

Odbywanie kary w domu. Foldery reklamowe głoszą: „Napraw swój błąd u boku bliskich”, a na okładce męska sylwetka przytula dziecko. Nie ma dziecka. Jest brak mężczyzny. Nie chcę naprawiania błędu, bo błędu nie ma. Błąd został dawno naprawiony, a kara jest efektem błędu sądu. Może więc sąd naprawiłby swój błąd u mojego boku? Chętnie zapewnię miłe towarzystwo, udostępnię kanapę (dwuosobowa, sąd zmieści się z sędziną lub sędzia z sądowym). Mój osadzony nie ma już nic do naprawiania, przeciwnie, to Państwo, reprezentowane przez […] ma do naprawienia kilka rzeczy względem mojego osadzonego. 

Praca jest. Dom jest (i kilka żarówek do wkręcenia; trwam w uporze, że to nie jest moja praca, lecz mojego osadzonego). Rozwój gwarantowany. Potrzebna osoba godna zaufania. „Kim jest ta pana dziewczyna?” – spytał wychowawca drwiąco mojego osadzonego. Po usłyszeniu odpowiedzi opadła mu szczęka. Już dalej nie rozmawiał. Nie kokietując, stwierdzę, że tego się nie spodziewał i tego poziomu nie sięga. Widocznie nieuważnie czytał moje listy. 

Godna zaufania. Nowa rola dla mnie. Konkubina godna zaufania. Dla przeciętnego sądu to wewnętrzna sprzeczność. Może uda się mi nauczyć sąd czegoś nowego. 

Słowo na dziś

zaufanie – przekonanie, że jakiejś osobie lub instytucji można ufać, że czyjeś słowa, informacje itp. są prawdziwe, że ktoś posiada jakieś umiejętności i potrafi je odpowiednio wykorzystać. Wykorzystam wszystko, bo mojego osadzonego wyciągnąć stamtąd.


wtorek, 23 lipca 2013

Dzień dziewięćdziesiąty: wojna pozycyjna

Jesteśmy w zawieszeniu. Czekamy. Chcąc poprawić własne samopoczucie, wolę myśleć, że mój osadzony i ja oraz wszyscy przyjaciele jesteśmy po stronie ententy, a sędziowie, wychowawcy, strażnicy i inni nasi nieprzyjaciele reprezentują państwa centralne. Dla ułatwienia: ententa wygrała I wojnę światową. 

W tej wojnie przez pewien czas trwała tzw. wojna pozycyjna. Każda ze stron siedziała w swoich okopach, od czasu do czasu ostrzeliwując przeciwników lub wykonując loty bojowe, ale siłom francuskim i brytyjskim nie udało się przełamać obrony niemieckiej. Brakowało może wiary we własne możliwości (to my), po drugiej stronie determinacja była zbyt wysoka?

Wojna pozycyjna charakteryzowała się także działaniami na tyłach. Mój osadzony i ja podejmujemy pewne czynności. Mam nadzieję, że druga strona nie zwiera szyków. Ze smutkiem muszę napisać, że część mojej aktywności to działania pozorowane lub prowadzące tylko do upuszczenia części energii, która – o dziwo – nadal mnie nie opuszcza. Inwentaryzacja magazynu więziennego, dokonana ad hoc, po małej aferze, którą udało mi się rozpętać, wbiła mnie w dumę, ale nie doprowadziła do korekty linii frontu. Mój osadzony nadal kibluje, a ja płaczę. Na Zachodzie bez zmian. 

Słowo na dziś


wojna pozycyjna – od 1914 roku, gdy ofensywa niemiecka została zatrzymana nad Marną przez Francuzów, przeciwnicy lata 1915–1917, aż do początku 1918, spędzili w okopach. Olbrzymie straty po stronie ententy powodowały narastającą frustrację i próby dezercji z tych armii stawały się coraz częstsze. Nie. Mimo narastającej frustracji, ja nie zdezerteruję.