Zaczynam planować wakacje. To niedobrze, bo planować coś można dopiero wtedy, gdy przyszłość jest jasna. Jednak poprzednio postanowiłam nic nie planować (poza rezerwacją biletów na maleńki wyjazd nie zrobiłam nic) i poszło wszystko źle. Tym razem zaplanuję wszystko, co mogę. Terminy, urlop, sprawdzę samoloty lub inne przejazdy, zatroszczę się o zastępstwo dla „mojego osadzonego-już wolnego”.
Bo myślę, że za niedługo otrzymam dobrą nowinę. Mam nadzieję, że ten sąd się sprawi dobrze i przyzna rację panu mecenasowi. Jeśli nie, to przejdę do realizacji planu B, a wakacje będą musiały poczekać. Co mogę zrobić innego?
Nie umiem sobie wyobrazić, że podaję mojemu osadzonemu zimowe ciuchy do zakładu karnego. Nie umiem i nie chcę, a czego chcę? Chcę go mieć w domu, by naprawiał piec nie przez telefon. Chcę, by pracował i zarabiał. Chcę go nocą, by mnie zimą ogrzał. Chcę go rano przy śniadaniu. Kroję jajka ugotowane na twardo do sałatki i rozpaczam, że to nie dla nas je kroję, ale dla siebie samej. To chcenie mnie kompletnie paraliżuje i z życia wyklucza. Cały czas tylko chcę i chcę. Dlatego powtarzam sobie, że muszę mieć nadzieję.
Słowo na dziś
nadzieja – oczekiwanie spełnienia się czegoś pożądanego i ufność, że to się spełni, urzeczywistni – jak ja czekam, że mój osadzony wróci do domu, bardzo go pożądając przy tym. Możliwość spełnienia czegoś, czy jest? Jak zawsze, leży w rękach sędziów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz