poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dzień sto siedemnasty: zagubienie

Budzę się zagubiona. Rozmawiam przez telefon zagubiona. Piszę zagubiona. Nie wiem, o co chodzi, nie wiem, co mówię, nie pamiętam, gdzie jestem. Zmęczenie i stałe zdenerwowanie zrobiło swoje. Enigmatyczne wiadomości od pana mecenasa nie pomagają („Co to jest odezwa?” – pytam, a w odpowiedzi czytam „Pismo. Pozdrawiam.”; boję się zapytać, jakie pismo, bo dowiem się, jak podejrzewam, że urzędowe). 

Brakuje mi sił na każdy kolejny krok. Robię jeden i waham się przed drugim. Oszczędzam się, bo nie wiem, co będzie jutro. Co jeszcze może się zdarzyć. Na przykład to, że mój osadzony dostał zawiadomienie o terminie posiedzenia, ale pan mecenas już nie został powiadomiony. Termin jest za tydzień, ale pan mecenas nie wierzy w to, co przekazuje od mojego osadzonego, bo zamiast „sierpień”, podaję „lipiec”. Wątpi. Czy w ogóle będzie w mieście tego dnia?

Gubię się w drodze z pracy do domu, skręcam nie w moją ulicę i wchodzę nie do mojej bramy. Pijana jestem – myślę sobie – pijana brakiem mojego osadzonego. Zagubiona. 

Słowo na dziś


odezwa – apel, zwykle pisemny, do społeczeństwa z wezwaniem do jakiejś akcji lub arkusz papieru z takim tekstem, w tym przypadku to apel do pana mecenasa, by (jak się domyślam) przyjął akta sprawy, w dwóch tomach. Jak sobie pomyślę, ile papieru zapisano na temat mojego osadzonego, to mi się słabo robi. Poziom czytelnictwa i piśmiennictwa w Polsce podnosi się, dzięki działalnościom sądów, a ja chyba nigdy tak wielkiej książki nie napiszę. #epicfail, przy czym naprawdę „epic”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz