sobota, 27 kwietnia 2013

Dzień trzeci: przebudzenie


Przebudzenie w dzikim rytmie wybijanym przez bas i perkusję, impreza się kończy, najwyraźniej, od czwartej do szóstej nad ranem. Zwyczajnie wezwałabym policję, lecz po doświadczeniach dwóch ostatnich dni – już nie. Kiedy przejdę do codzienności nad tym, jak ktoś może zareagować na wizytę policji i co może mu się potem stać? Mój więzień nie potrafił się odnaleźć w świecie, w którym słowa policjanta są święte, a wyroki sądu należy wykonywać; może człowiek, który terroryzuje okolicę głośną muzyką też tego nie potrafi? Kiedy zatem wróci do mnie wyważone spojrzenie na rzeczywistość?

Dziś jestem mistrzynią haseł i e-maili. Piszę wyjaśnienia, mniej lub bardziej pokrętne. Szukam haseł do urządzeń domowych. Od czasu do czasu idę do łazienki popatrzeć na piżamę i szlafrok, który jednak zdecydowałam się tam przenieść z łóżka. 

Piszę o sobie, bo usiłuję nie wyobrażać sobie jego tam. Choć teraz to łatwe. Nie wziął na piątkowe widzenie talonu na odzież wypełnionego przez wychowawcę („Tomek, ten osadzony, wiesz który, ten, dał Ci talon na odzież podobno, prawda? Nie? No to nie wiem, co z tym zrobił” – powiedział sierżant, a po odłożeniu słuchawki dorzucił do mnie: „Talon miał dać na widzeniu, jak nie dał, to już nic nie poradzimy”). Nic z sierżantem nie poradziliśmy. Osadzony jest w tym samym podkoszulku, jeansach, tenisówkach, w których go aresztowano. Przynajmniej wiem, jak wygląda, takie marne pocieszenie. 

Siwieję wewnętrznie. Bieleją mi koniuszki nerwów. Czuję to. Stało się to, czego obawiałam się tak wiele razy. Pożegnaliśmy się tego ranka gorzej niż zwykle. Podszedł do mnie, nawet nie wstałam, zajęta czymś przy komputerze. Była 8.30, miałam jeszcze czas do wyjścia. Przytuliłam twarz do jego brzucha i powiedziałam: „Odzywaj się do mnie”. Nie wstałam do drzwi, nie pocałowałam go. 

W poniedziałek kolejny adwokat, może poznamy sygnatury spraw i rozpoczną się „czynności okołoproceduralne, na które na początek proszę przygotować dwa–trzy tysiące złotych”. Chyba najwyższy czas zaprzyjaźnić się z udzielającymi chwilówek, szczególnie jeśli przypomnę sobie ceny artykułów w więziennej kantynie. 

Niedzielny obiad w sobotę. Mamy załamują ręce, tata patrzy na mnie ze współczuciem. Nie mogę przełknąć kotleta, nie zjadłam ulubionej zupy nawet w połowie. „Gdzie można kupić znaczki pocztowe” – pytam – „w sobotę popołudniu?”. „A po co ci znaczki? Dużo tych znaczków potrzebujesz?” – pytają w odpowiedzi obie mamy. „Będę pisać listy. Znaczków potrzebuję na cały czas osadzenia.”. Mamy baranieją. Nie rozumieją, że konkubina odczuwa potrzebę opisania swojemu więźniowi wszystkiego, co jej się przytrafia i będzie pisać list każdego dnia. 

Uciekłam im. Mamy gadają, ja milczę. Najbardziej zawsze rozgadana, milczę i usiłuję sprowadzić je obie na ziemię. Sama jestem jakby pod ziemią. W kawiarnianym ogródku przy szatańskim espresso zastanawiam się, czy ja do piekieł bym zstąpiła po mojego więźnia. Czy potrafię być Orfeuszem naszych czasów i czy umiałabym się nie odwrócić. Myślę, że umiałabym. 

Słowo na dziś

Konkubina – kobieta żyjąca z mężczyzną w konkubinacie. W rodzaju męskim (to trudne) występuje konkubent. Słownik Języka Polskiego PWN jest po pierwsze prawomyślny, lecz nie postępowy. Nie zakłada, że w konkubinacie mogą żyć także pary homoseksualne. Po drugie pomija całą sferę życia, która otwiera się, gdy kobieta staje się konkubiną. Kobieta, oświadczając, że jest konkubiną, staje się „osobą bliską”. Wyjaśnia to Wikipedia: „Konkubenci jedynie są dla siebie osobami najbliższymi w rozumieniu prawa karnego.”. Konkubina może upoważniać adwokatów do występowania w sprawie osadzonego. Dowie się rozmaitych rzeczy od sierżanta w Biurze Przepustek, których nie dowie się „partnerka” lub „czyjaś dziewczyna”. Oświadczając „mój chłopak został aresztowany”, odmawiam sobie prawa do owej „bliskości”, a przecież z moim więźniem byliśmy najbliżej jak można. Słowo „konkubina” to magiczne zaklęcie, dzięki któremu zyskałam prawo do naszej bliskości, choć tylko w zakresie prawa karnego. Niech mi ktoś jeszcze powie, że słowa nie mają mocy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz