Chwilami ogarnia mnie zrezygnowanie. Ponieważ (hierarchizując):
- sąd odrzuca zażalenie, choć to sąd popełnił błędy (zgodnie z wykładnią adwokata: sąd nie może się przyznać do błędu, bo sędzia dostanie punkty karne – a niech je dostanie! I poza punktami karnymi, niech sądowi wszystkie szyby w oknach popękają),
- adwokat zapomina sprawdzić zakładkę i prawie przegapia termin (co on by zrobił beze mnie; szkoda, że to ja mu płacę, a nie on mnie za asystowanie przy sprawie),
- wychowawca nadaje się do poddania go resocjalizacji, a nie do resocjalizowania innych (specjalizacja: groźby zastosowania nieistniejących kar),
- Człowiek okazuje się po prostu dyrektorem, a nie dyrektorem-człowiekiem,
- z przyjaciela wychodzi sukinsyn,
- mój osadzony poddaje się, zamiast robić coś, co może mi pomóc jemu pomóc.
Wszystkie moje działania nie tylko nie przynoszą spodziewanych rezultatów, ale, przeciwnie, skutkują odwrotnością. Pogarszają de facto i tak trudną sytuację. Czuję, że lepiej nie robić nic. Nie wychodzić z inicjatywą, nie szukać sposobów rozwiązania problemów, nie prosić o pomoc. Nie potrafię tak. To są więzienne niepisane punkty regulaminu przetrwania.
Opadają mi ręce i kamienieją. Nie sięgam wzwyż, nie sięgam przed siebie, zataczam koło moimi kamiennymi rękoma i tylko w tym, kamiennym kręgu, poruszam się. Zza mojego muru opowiadam o tym, co się dzieje, nie patrząc ludziom w oczy. Zrezygnowanie mnie ogarnia, a jednocześnie nie potrafię zrezygnować z życia, z radości, z uśmiechu, z wina, ze szczęścia. Uprawiam mój ogródek. Choć zgadzam się z Kandydem, że świat, w którym żyjemy, nie jest najlepszym z możliwych, to mój ogródek w niczym nie przypomina ogródka Kandyda.
Słowo na dziś
zrezygnowanie – powoli godzę się z przykrą sytuacją, powoli rezygnuję z prób rozwiązania problemów, nie moich problemów, lecz mojego osadzonego. Powoli i nieuchronnie osiągam zrezygnowaną stabilizację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz