czwartek, 30 maja 2013

Dzień trzydziesty szósty: rozdarta koperta


Nie potrafię uwierzyć, że dziś mija trzydzieści sześć dni rozstania. Mała uroczystość, taka na odwrót. Kto powiedział, że świętować można tylko okrągłe i radosne rocznice? Trzydzieści sześć to piękna liczba, babilońska. Jak i Babilon, z którego w jakiś sposób muszę wyrwać mojego osadzonego. 

Codziennie kilkakrotnie sprawdzam skrzynkę, czy przypadkiem nie przyszedł list. Korespondencja mojego osadzonego i moja jest sprawdzana uważniej niż innych osadzonych. Wszyscy inni skazani – według doniesienia przez telefon – dostają swoje listy przed południem, jedynie mój osadzony po południu. W jednym z ostatnich listów pozdrowiłam panów czytających. W pierwszym odruchu, biorąc pod uwagę statystyki czytelnictwa w Polsce, chciałam im pogratulować osiągnięcia poziomu wyższego niż średnia krajowa. Moich listów już było na jedną trzecią książki, mój osadzony wyprodukował te brakujące dwie trzecie, a minął miesiąc pisania do siebie. Ostrożność nakazała mi się wycofać z takich słów, ale mimo wszystko pozdrowienia zostawiłam, jak również wyraziłam żal, że muszą czytać to wszystko, a przecież oboje piszemy niewyraźnie. Wyobrażam sobie jednak, że piszemy nieco lepiej niż średnia więzienna. 

To też skłania mnie do ciągłego rozpatrywania rozdartej koperty. Jeden z pierwszych listów z drugiego miejsca osadzenia, datowany na 9–10 maja znalazłam w skrzynce na listy raptem parę dni temu. Wyjmując go późnym popołudniem, byłam zdziwiona, że tam w ogóle jest. Sprawdzałam skrzynkę rano i po powrocie z pracy – nie było nic. O tej porze listonosz nie chodzi. Kto, do licha, zostawił w skrzynce list od mojego osadzonego, w rozdartej kopercie, z wyjętymi z niej wszystkimi kartkami poza jedną, pierwszą… 

Ta jedna kartka, pierwsza, skłania do myślenia, że to jednak Poczta Polska zawaliła. Jeśli nie, to niech wszystkie furie zaatakują tych, którzy ten list czytali! To pierwszy list z nowego miejsca osadzenia, z momentu, gdy bałam się o niego najbardziej w życiu, gdy nocami nie spałam, zastanawiając się, czy on jeszcze żyje, a jeśli żyje, to jak żyje! Teraz wiem dopiero, trzy tygodnie po wydarzeniach, jak było mu ciężko. Że marzł nocami, nie mogąc spać, bo bluza z kapturem jest zakazana. Że obawiał się najbardziej na świecie tego, że nie przyjadę, a jak ja, jego konkubina, miałabym nie przyjechać…? Jak miałabym go zostawić? Jego? Moje szczęście, moje życie… 

Moje życie jest jak ta rozdarta koperta, została w nim tylko jedna kartka, wszystkie inne są wyjęte, położone osobno. 

Słowo na dziś

koperta – płaska torebka papierowa do przesyłania korespondencji. Nic słownik nie podaje, że może być A5, A4, B5 i tak dalej, że może być z bąbelkami lub usztywniana. Tym bardziej ani słowa nie ma na temat tego, że koperta przechowuje to, co dla mnie najcenniejsze: słowa mojego osadzonego. Lub informacje na temat kredytu bankowego. Albo rachunek za prąd, którego za ten miesiąc jeszcze nie zapłaciłam. Koperta to jeden z najważniejszych przedmiotów i, rozdzierając ją, powinniśmy o tym pamiętać. Ty szujo zaś, która rozdarła kopertę z listem od mojego osadzonego, który powinien był do mnie przyjść dawno temu, a przez twoją ohydną ciekawość został gdzieś zatrzymany, ty szujo, niech cię harpie wydymają, a niech tam, niech cię harpie i furie dymają, bez przerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz