sobota, 11 maja 2013

Dzień siedemnasty: najgorsze

Wystroiłam się jak na niedzielną mszę, ubrałam najpiękniej jak potrafię, wymalowałam, ułożyłam fryzurę, tylko paznokci nie pomalowałam. Dziś sobota, dzień zwiadów. Robię wywiad na jutrzejsze widzenie. Droga zabiera godzinę, stanie pod zakładem karnym – zależy, kiedy się przyjedzie, warto być przed 6 rano, choć rejestrują od 7, a wpuszczają od 8. Nie ma jednak takich limitów wejść dziennych, jak w dotychczasowym miejscu. Niby każdy, kto przyszedł na czas, zmieści się. Warto to mieć za sobą, lepiej być wcześniej, ale to znaczy, że i wcześniej minie godzina widzenia. 

Godzina to długo i godzina to nic. Boję się tej godziny. Tyle dni minęło, odkąd się ostatni raz zobaczyliśmy, dwa tygodnie. Mój osadzony jest innym człowiekiem i ja jestem kimś innym. Nie wiem, co jeszcze z niego pozostało po tych dwóch tygodniach. Boję się tej godziny, boję się milczenia i ciszy, która może zapaść. Sporządzam notatki, których pewnie nie będę mogła wziąć, a jak spamiętać sto rzeczy, o które muszę zapytać? Jak zapamiętać sto odpowiedzi, których osadzony udzieli? Czym jest godzina, by powiedzieć wszystko, co się chce powiedzieć, by nie zapomnieć o tym, o czym się nie chce zapomnieć, a zapomnieć o tym, co pragnie się wyprzeć. 

„To jest najgorsze więzienie z wszystkich” – szepcze do mnie szczupła dziewczyna z wyraźnie zarysowanym ciążowym brzuchem. Nie wiem, kogo chce odwiedzić. Rozmawiam z nią mile, nigdy nie wiadomo, kim jest jej osadzony. Kim ja, poza tym, jestem, by coś o niej myśleć? Uśmiecham się, odwzajemnia uśmiech. „Coś może mi jeszcze pani powiedzieć o tym miejscu?” – pytam – „Talony na odzież i higieniczne na widzeniach się daje?”. W odpowiedzi dziewczyna się trzęsie. Odradza; jej się raz udało dostać talon na widzeniu, ale jej osadzony za to dostał karę i przez 14 dni nie mógł tej paczki otrzymać. Coraz bardziej boję się tego miejsca. 

Boję się coraz bardziej, bo i tu dotrzegam wyraźny rozdźwięk między salonami dyrektorskimi, a pokojami dla odwiedzających. Tu, ponoć, stosuje się najbardziej restrykcyjne kary dla osadzonych i zarazem traktuje się równie restrykcyjnie odwiedzających. W miniaturowej poczekalni nie ma nawet toalety, dworcowe ławki wyglądają niezachęcająco, panuje zaduch i smród. Nic dziwnego, że większość wybiera czekanie na zewnątrz. Tam też, od razu po otrzymaniu numerka do wejście, kieruje się moja druga rozmówczyni. „Jak tu jest?” – zagaduję i uśmiecham się. Uśmiechem pozyskuję chyba jej sympatię, snuje opowieść o synu, który „najpierw tu siedział, potem na półotworek zasłużył, też tu, na przepustki przyjeżdżał, do otwartego go przenieśli, pracował w polu i drugiego dnia uciekł. Siedem miesięcy go szukali, dziecko zdążył zrobić żonie i wrócił tam, gdzie zaczął. Teraz jest w zamkniętym i ma na dodatek oznaczenie, że nie jest godny zaufania na przyszłość”. Wiodę za nią wzrokiem, gdy idzie spokojnie do bramy zakładu karnego, trzymając rudego aniołka z dołeczkami na policzkach za rączkę. Jutro pójdę ich śladami. 

Słowo na dziś

najgorsze – największe zło lub nieszczęście. Nic dodać, nic ująć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz