To, co dla mnie jest źródłem nieustającego cierpienia, dla niektórych jest przyczyną do obdzwonienia wszystkich chyba znajomych i opowiedzenia, co to się mojemu osadzonemu przytrafiło. Inni zaś, słysząc, że mój osadzony ma kłopoty i potrzebuje pomocy, nagle mają coś do zrobienia. Wreszcie ostatni z tych ludzi, których wystrzegać w życiu należy się jak najpilniej, od razu wyczują, że zwolniło się miejsce, na które można wskoczyć. Najmniej groźni są ci, którzy po prostu chcą zaspokoić własną ciekawość i piszą, i dzwonią, i atakują, a oferują ochy, achy i jeszcze inne, nieznane mi, westchnienia.
Nie mam czasu na puste współczucie. Nie mam ochoty na podsiadywaczy. Nie chcę mieć do czynienia z zapracowanymi. Na myśl o plotkarzach zaś chce mi się rzygać.
Każdy z nas powiedział kiedyś złe słowo o bliźnim. Każdy ma na sumieniu krzywy wzrok. Ja też i mój osadzony. I ty też, czytelniku. Ale czy plotka, którą rozpuściłam o szkolnych latach koleżanki, może jej życie zrujnować? A wiadomość o tym, gdzie trafił mój osadzony, owszem, może, ostatecznie dobić to, co usiłuję ratować. I po co to komu? Jaki „przyjaciel” ma z tego pożytek?
Mój osadzony podał mi kilka nazwisk ludzi, z którymi prosi, bym się skontaktowała. Przed kilkoma osobami się broniłam. W jednym przypadku, przyznaję, pomyliłam się. W drugim słusznie powstrzymałam język. Powiedziałam: „Ma kłopoty”. W trzecim przypadku zaufałam osadzonemu. Błąd. Skazańcom się nie wierzy. Powinnam była zaufać mojej intuicji, konkubenckiej intuicji, która podpowiadała: temu człowiekowi nie mów ani słowa. Dziś wie już pół Polski. Dzięki, „przyjacielu”.
Nie ufajcie ludziom, ludzie.
Słowo na dziś
przyjaciel – bliskie, serdeczne stosunki, okazywanie sympatii, sprzyjanie komuś lub czemuś – takie to, wydawałoby się, proste. A jednak nie. Sprzyjanie to, jak widać, obgadanie. Świat na zewnątrz jest taki sam, jak ten świat więzienny. Manewrujemy między strażnikami, a omijać trzeba ludzkie rafy, bo zatoniemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz