środa, 8 maja 2013

Dzień czternasty: praca


Nie ma lepszego lekarstwa na boleść jak praca. Jeszcze lepiej jeśli jest to praca sensowna. „Mogą panowie liczyć na mnie, gdybyście poszukiwali kogoś tu do współpracy.” – powiedziałam w najlepszej woli Panu Dyrektorowi i Panu Wychowawcy. Nieuprzejmie mi podziękowali i uświadomili, że jako konkubina mojego osadzonego, także jestem podejrzana. Każdy kto przechodzi próg zakładu karnego staje się podejrzany: nie tylko ja, Panie Dyrektorze, ja, która tam wchodzę z czystym sercem, dobrą wolą i chęcią, ale i pan. Przykro mi to przypomnieć, ale to Pana kolega niedawno zabił więźnia, dokładnie zadźgał go nożem na śmierć. Strażnik więzienny z kolei strzelał do swoich kolegów i podopiecznych, osadzonych. Ich już nikt nie wypuści na wolność lepszymi. Gorszymi też nie. 

Mój osadzony też był niepoczytalny w chwili popełniania swoich czynów – całkiem jak dyrektor ze Sztumu, który, zgodnie z opinią sądu, dokonał jednorazowego aktu. Nie chcę próbować nawet tego komentować. Jeśli porównam za co mój osadzony ma spędzić osiemnaście miesięcy z tym, co zrobił ten dyrektor, to przewraca mi się coś w trzewiach. 

Jest mi niedobrze, gdy myślę o tym wszystkim. Pracuję więc. Bezustannie załatwiam sprawy. Nic innego nie mogę. Mój osadzony też nie może. Poprosił o pracę, ale mu się nie należy, bo od tych spraw jest odsunięty, a w innych sprawach już mają obsadę. Nosić i sprzątać też nie może. Czeka, jak ja wczoraj, w celi na to, by jakiś niepoczytalny dyrektor wszedł i go zadźgał. 

Słowo na dziś

praca – poproszę pracę w drugim znaczeniu. I idę spać, bo praca mnie wykańcza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz