środa, 29 maja 2013

Dzień trzydziesty piąty: czas


„Zabijać czas” – w większości listów od mojego osadzonego pojawiają się te słowa. Tak bardzo tego nie lubię. Łatwo jednak mnie myśleć, że zabijanie czasu nie jest dobre. Czasem ciągnie się każda chwila i każda sekunda zabija coś w człowieku. Jeśli jednak musisz przetrwać cały dzień: od włączenia prądu rano do wyłączenia prądu wieczorem, może wtedy zabijanie czasu jest zgodne z prawem dżungli? Nie zabijesz czasu – nie przetrwasz?

„Jestem licznikiem: wielkim licznikiem od widzenia do widzenia i mały licznikiem od telefonu do telefonu”. Nie tylko zabija czas, ale i go przelicza, a walutą są telefony i widzenia. Nasz problem tkwi w tym, że czerwiec ma pięć weekendów, a widzenia dozwolone w miesiącu są trzy. Jak podzielić pięć przez trzy, jak przyspieszyć wielki licznik…?

„Przetwarzać czas, już wiem, że nie zabijać, ale przetwarzać czas trzeba” – napisał mój osadzony w liście, który dostałam dzisiaj. Czekałam na tę chwilę z obawą i z nadzieją. Obawą, bo znaczy to, że się już przystosował; z nadzieją, bo będzie mu łatwiej przetrwać ten czas. 

Czas, którego my nie mamy. Żal mi każdej sekundy, której nie spędzam z nim. Żal każdego zachodu słońca. Żal wszystkich śniadań, które zjadam sama i żal tych rozmów, których nigdy nie odbędziemy. Żal mi uśmiechów, których nie widzę i żal łez, których nie mogę osuszyć. Tęsknię. Gdy mój osadzony postanowił czas przetwarzać, ja pragnę go zabijać. Niech minie jak najszybciej. 

Słowo na dziś

czas – nieprzerwany ciąg chwil, a każdą chwilę bez mojego osadzonego bym chciała zapomnień, wyrzucić, nie przeżywać jej; coś się dzieje w tym ciągu, w tym momencie, o tej porze, coś, w czym nie uczestniczę i tak czas nie ma jedności z miejscem, bo ja tu, on tam, a czas biegnie i stosownej pory nie ma, bo ucieka, zmyka i tylko obliczam, ile jeszcze bez niego i zawsze, zawsze za dużo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz