środa, 17 lipca 2013

Dzień osiemdziesiąty czwarty: znaki

Samochód z nazwiskiem mojego osadzonego zaparkowany pod moim biurem. Wszystkie możliwe zgody uzyskane przez niego w zakładzie karnym (niespotykane i, wydawało nam się, niepotrzebne). Pierwszy telefon wtedy, kiedy po wyjściu z domu spokojnie siadłam na ławce w parku, położyłam aparat obok i popatrzyłam na niego, myśląc: „Teraz powinien zadzwonić”. Wszelkie możliwe problemy w pracy (psuje się w jednym miejscu, by mogło się naprawić w innym). Wszystkie znaki wskazywały na powodzenie. 

Nie ogoliłam nóg, by nie zapeszyć (nie przygotowuję się na powrót mojego osadzonego do domu). Nie ugotowałam wyśmienitego obiadu (nie przygotowuję nic na jego powrót do domu). Nie posprzątałam mieszkania. Nie zaplanowałam kolejnych dni i wieczorów, za to umówiłam się na wyjazd na przyszły tydzień, jakby nic nie miało się zmienić. Nigdzie nie zapeszyłam. 

Tylko jeden pasjans, który nie wyszedł, zwiastował nowinę. 

Sędzia uznał, że nie warto mojego osadzonego wypuszczać na wolność. Wprawdzie czekam na uzasadnienie, lecz już wiem, co w nim się znajdzie. Tak groźny przestępca, tak zdemoralizowana jednostka, tak asocjalny psychopata nie może cieszyć się wolnością, gdy głodują dzieci w Etiopii, na Syrię spadają bomby, a Snowden czeka na wyjście ze strefy tranzytowej na moskiewskim lotnisku, by cieszyć się wolnością à la russe

Będę nadal obserwować znaki sama, zasypiać i budzić się sama z tą samą myślą: „Czy mojemu osadzonemu nic nie grozi, czy nic mu się nie dzieje, czy nic mu się nie stało?”. Zagotuję wodę w czajniku, włączę radio, zmielę kawę. Będę zerkać niespokojnie na aparat telefoniczny, a w duchu – szykować zemstę dla wszystkich złych lub po prostu obojętnych ludzi świata. 

Słowo na dziś

Nie mam ochoty na słowo na dziś, bo jedyne, które mi przychodzi do głowy, to brzydkie słowo na określenie sędziego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz