piątek, 12 lipca 2013

Dzień siedemdziesiąty dziewiąty: burzowo

Zawsze bałam się burzy. Mój osadzony, zanim jeszcze stał się osadzonym, a był po prostu mój, przytulał mnie i zasłaniał mi oczy lub uszy, gdy zaczynały walić pioruny. Był pierwszą osobą, która zrozumiała, że mój strach nie jest kokietowaniem, tylko strachem. Nawet biegał ze mną po mieszkaniu i zamykał wszystkie okna, bo piorun, w moim wyobrażeniu może wpaść do mieszkania. 

Piorun wpadł mimo zamkniętych szczelnie okien. Spalił moje szczęście. Teraz boję się burz jeszcze bardziej niż dawniej. A jeszcze bardziej niż burz boję się pisać to, co tu piszę. Któryś z uroczych panów wychowawców może wpisać do wyszukiwarki na przykład słowo „jełop”, które najwyraźniej lubi używać. Jestem więcej niż pewna, że wyskoczy mu mój blog. Przeczyta, zorientuje się, że wiem, co wiem, że piszę, co piszę i wyrządzi krzywdę mojemu osadzonemu. 

Tylko musi się liczyć z tym, że gdy tylko mój osadzony powróci do mnie, to następnego dnia z najlepszym adwokatem w tym kraju zjawię się w sądzie, składając pozew przeciwko niemu. Wtedy odczuje, jak to jest, być oskarżonym. 

Dziś bardziej niż burzy boję się jeszcze o mojego osadzonego. Każdego dnia rano i wieczorem pierwszą i ostatnią myślą jest zawsze ta sama: „Czy jest cały, czy jest zdrowy”. I następna: „Co jeszcze mogą mu zrobić”. Szok. Nie współosadzeni, lecz wychowawcy. 

Słowo na dziś


pozew – pismo zawierające wniosek o wszczęcie procesu sądowego mogłoby, według mnie, zawierać też charakterystykę panów wychowawców. „Jełop” – od tego słowa by się zaczynała ta charakterystyka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz