niedziela, 21 lipca 2013

Dzień osiemdziesiąty ósmy: literatura

Szukam pocieszenia w literaturze, ale brak pozycji, które mogą mi pomóc. Dostojewski? Sołżenicyn? W naszej lokalizacji geograficznej to przeszłość. Naukowe teorie dotyczące resocjalizacji? Bzdety. Dopiero tu znajduję nie pocieszenie, lecz podobieństwo. 

Więzienie jest jak - jak wy to nazywacie? Salón de bellaza?
Salon piękności.
Salon piękności. Wspaniałe miejsce do plotek. Wszyscy wiedzą o sobie wszystko. Bo zbrodnia to frapujący temat. Każdy to wie.
Nie popełniliśmy żadnej zbrodni.
Jeszcze nie.
Co to znaczy?
Pérez wzruszył ramionami. Wciąż szukają. Wasza sprawa nie została jeszcze rozpatrzona. Uważasz, że jest już po wszystkim?
Niczego nie znajdą.
Wielkie nieba, westchnął Pérez. Wielkie nieba. Uważasz, że brakuje nam zbrodni bez zbrodniarzy? Tu nie chodzi o znalezienie przestępstwa. Rzecz w jego doborze. Proces ten porównałbym do wyboru stosownego garnituru u krawca.

Cormac McCarthy, Rącze konie, tłum. Jędrzej Polak, Kraków 2012, lok. 4320 i nast.

Słowo na dziś


literatura – powieści, dramaty, wiersze itp. mające wartość artystyczną oraz, dodałabym, niosące wartości ogólne. U Cormaka McCarthy'ego znajduję wartości ogólne, które sprawiają, że mój los i los mojego osadzonego staje się losem każdego więźnia, w każdym więzieniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz