sobota, 1 czerwca 2013

Dzień trzydziesty ósmy: intelekt

„Kiedy mogę odebrać rzeczy z depozytu?” – grzecznie pytam pana generała w okienku. Generał musi się zastanowić, nim odpowie. Z wysiłkiem w końcu mówi: „W ostatnią sobotę miesiąca” – oddycha z ulgą i reflektuje się po chwili – „Każdą” – dodaje. Bez ukrytej złośliwości usiłuję dowiedzieć się więcej: „Tylko w każdą ostatnią sobotę miesiąca?”. Generał sapie. Odbieram mu gwiazdkę czy belkę. Major sapie. „Także w środy”. „Och, jak dobrze, czyli jeśli w środę przyjadę, będę mogła odebrać rzeczy z depozytu?”. Muszę mu oddać belkę lub gwiazdkę. Odpowiada błyskawicznie, bez zastanowienia: „Tak!” – wyraźnie zadowolony, że mógł udzielić tak precyzyjnej informacji. Nie daję za wygraną, muszę być pewna, że mam do czynienia z generałem. „W jakich godzinach w sobotę?”. Na jego czoło wstąpiły krople potu, ciekawe, co gromadzi mu się pod pachami, w niewygodnym mundurze, z nieoddychającego materiału. Wypatruje następnego petenta, żeby się mnie pozbyć, ale ratunek w postaci kolejnej zgnębionej konkubiny, wyżywającej się na biednym generale, nie nadchodzi. 

Nie dowiedziałam się, w jakich godzinach mogę w „każdą ostatnią sobotę miesiąca” zjawić się, by w depozycie odebrać rzeczy mojego osadzonego, których nie wolno mu tu trzymać. Nie dowiedziałam się także, gdzie ów depozyt jest. Mam cichą nadzieję, że jego dyrektorem nie jest ten generał, prezentujący średni poziom intelektualny mundurowej i cywilnej obsługi zakładów karnych. Przynajmniej z tym poziomem ja się osobiście do tej pory spotkałam, a raporty składane mi przez mojego osadzonego tylko to wrażenie potwierdzają. 

Jest jeden obrzydliwy element tego koszmaru – wszystko jest okropne, ale jedna rzecz mnie paraliżuje. To, że na każdym kroku muszę się poniżać przed ludźmi, którzy intelektem, wykształceniem i wiedzą, jak również doświadczeniem życiowym i empatią nie dorastają mi nawet do półpięty. Nie piszę tego, jako typowa przedstawicielka wielkomiejskiego establishmentu, która patrzy na wszystkich z góry. Piszę o tym, co widzę. A widzę, w czyich rękach leży los i dobro mojego osadzonego. Od czyjej złamanej ambicji zależy jego spokój. Ludzie nie lubią mądrzejszych od siebie, a po moim osadzonym widać od razu, że jest mądrzejszy. On jednak – na szczęście – potrafi się choć trochę maskować; ja nie. Jestem mu bardziej szkodą niż pożytkiem. 

Skłaniam głowę przed generałem, by nie dostrzegł rozbawienia w moich oczach. Odchodzę, tłumiąc wybuchający we mnie śmiech. Nie jestem sama. Państwo stojący obok okienka uśmiechają się kącikiem ust. Wiedzą, że ja wiem, że oni wiedzą. 

Słowo na dziś


intelekt – jeśli jest to całokształt wiedzy i zdolności umysłowych człowieka, to niektórzy ludzie, coraz bardziej się upewniam, wyobrażony wartością ujemną. Kropka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz