czwartek, 20 czerwca 2013

Dzień pięćdziesiąty siódmy: tracę…

Tracę zmysły chwilami. Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, kim jestem. Nie wiem, co będzie. Nie wiem, co mam powiedzieć przez telefon. 

Mój osadzony też nie wie. Adwokat nie wie. Na forach nie wiedzą. Rodzina nie wie. Znajomi nie wiedzą – o tak, znajomi nie wiedzą, oni przynajmniej nie wiedzą naprawdę, nie wiedzą, co się z moim osadzonym dzieje. Nie wiedzą nawet, że jest osadzonym, dla nich nadal jest po prostu „człowiekiem”, a nie czyimś synem. 

Miotam się w niewiedzy każdego rodzaju. Tracę zmysły. Byle jeszcze tych kilka dni wytrzymać, do szczątkowego rozstrzygnięcia. Adwokat też nie wie. Fajka. Adwokat mówi: „Nie mogę pani nic zagwarantować.”. Nie pragnę gwarancji, pragnę wiedzy. Pana wiedzy, mojej wiedzy. Bo tracę zmysły i łzy płyną mi po twarzy, kapią na podłogę, zbierają się na środku pokoju i tonę w nich. Wyciągam ręce, „Pomocy!” krzyczę, ale jak ktoś może pomóc, jeśli nie wie. 

Tracę chwilami zmysły. Zasypiam i nie wiem, czy się budzę.

Słowo na dziś

zmysły – to zdrowie psychiczne, ale i pożądanie seksualne. Tak patrząc, można inaczej odczytać mój komunikat. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz