piątek, 14 czerwca 2013

Dzień pięćdziesiąty pierwszy: normalność

Piątek. Wróciłam z pracy. Zrobiłam obiad. Popołudnie sprawiało wrażenie normalnego. Moje Szczęście miało przyjść później, zjeść. Potem cieszylibyśmy się z różowego nieba. Wyszlibyśmy na wieczorny spacer w ciepły, czerwcowy wieczór. Po powrocie sprawdziłabym maile – w skrzynce odbiorczej byłyby wiadomości od znajomych i informacja od sklepu z ciuchami o wyprzedaży. 

Wróć. W skrzynce odbiorczej są wiadomości o moim osadzonym, a w skrzynce pocztowej – kolejny list od mojego osadzonego. Moje Szczęście jest moim osadzonym i to jest moja normalność. Kolejny samotny wieczór. 

Słowo na dziś


normalność – nigdy nie byłam normalna, nigdy nie byłam zgodna z normą. Moje zdrowie psychiczne wielokrotnie delikatnie kwestionowano („Pani jest taka emocjonalna, rozumiem to w danych okolicznościach. ”. „Panie mecenasie, ja jestem zawsze emocjonalna, taka jestem, proszę to zrozumieć, bez danych okoliczności.”), fizycznie norma to kwestia sporna. Życie toczące się według ustalonych, znanych praw i zwyczajów nabiera coraz większego sensu: pobudka, sprzątanie, telefon z zakładu karnego, praca, telefon z zakładu karnego, telefon do adwokata, praca, zakupy, dom, gotowanie, list do mojego osadzonego, praca, sprzątanie, sen. Normalność powinna mieć odniesienie do pojęcia „ironia”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz