niedziela, 9 czerwca 2013

Dzień czterdziesty szósty: zjazd

Dziś nie wystarczył poranny, standardowy telefon. Nie wystarczył nawet popołudniowy telefon, wyjątkowy. Dziś był dzień zjazdu. 

Gdy odbieram ten telefon, od razu wiem, w jakim nastroju jest mój osadzony. Zawsze, zanim cokolwiek powie, pytam, czy wszystko w porządku, czy jest zdrowy i cały, czy nic mu się nie stało. To pytania, które towarzyszą mi cały dzień, pojawiają się pięć minut po zakończeniu porannej rozmowy i budzą mój niepokój do momentu, gdy znowu je będę mogła zadać. Jeśli odpowie na nie z lekkim zniecierpliwieniem: „Eee, wszystko tak samo”, to znaczy, że ma się w porządku. Ale gdy zamiast odpowiedzieć, zamilknie lub będzie próbował coś mówić, to wiem, że choć nic mu się nie stało, to nie jest dobrze. 

Dziś był taki dzień. Siłą muszę powstrzymywać się, by nie pójść do niego, nie rozwalić wszystkich bram, nie ogłuszyć przeciwników krzykiem i nie wziąć go w ramiona. Przytulić, pocałować i powiedzieć: „Wszystko, mój najdroższy, będzie dobrze”. Przez telefon te słowa brzmią tak bardzo fałszywie. 

Słowo na dziś


psychika – całokształt cech i procesów wewnętrznych mam zogniskowany na mojego osadzonego; wszystko, co wiąże się z emocjami, intelektem, predyspozycjami i doświadczeniem życiowym zbiega się w nim, w moim osadzonym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz