sobota, 15 czerwca 2013

Dzień pięćdziesiąty drugi: czerwone buty na wysokim obcasie

Specjalnie zabrałam czerwone buty na bardzo wysokim obcasie na spotkanie z adwokatem, choć nie potrafię w nich wytrzymać dłużej niż godzinę. Pan mecenas specjalnie założył piłkarski strój i tenisówki. W ubraniu się nie spotkaliśmy, za to w rozmowach o kawie i winie – owszem (lubimy takie samo espresso i mocno wytrawne francuskie bordeaux). 

„Pan wie, że będę tam stała pod drzwiami, prawda?” – powiedziałam na pożegnanie. „Nie wiem, ale spodziewałem się tego, znając panią.” – odparł pan mecenas, podając mi dłoń. Poszedł na piłkę, a ja ze strachem zeszłam po schodach i z ulgą zdjęłam czerwone buty na obcasie. Czy to buty, czy może piłkarski strój pana mecenasa sprawił, że tym razem ponownie odkryłam w nim uroczego, otwartego człowieka. A może espresso, które zrobił dokładnie takie, jak lubię?

Przez tę rozmowę – a może dzięki niej? – po raz pierwszy od zatrzymania mojego osadzonego odliczam dni. Nie, nie do wyjścia. Do rozstrzygnięcia, czy sąd popełnił błąd, czy nie. „Wszyscy się mylą” – powiedział filozoficznie pan mecenas – „nawet sąd.” – dodał, personifikując urząd lub uczłowieczając urzędnika sądowego. Na ten błąd liczyliśmy i na ten błąd liczymy. A ja liczę dni. 

Słowo na dziś


błąd – sąd źle policzył (do dwóch, nie do trzech), źle napisał, źle wymawiał (jestem pewna, ale brak mi dowodu). Niewłaściwego posunięcia także dokonał (szczęśliwego niewłaściwego posunięcia) i fałszywie mniemał, że tak będzie lepiej. Słownik języka polskiego PWN nie zna pojęcia „błąd proceduralny”, za to ja je znam aż za dobrze, teraz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz