środa, 5 czerwca 2013

Dzień czterdziesty drugi: adwokat

Raz w tygodniu dzwonię do adwokata z pytaniem, czy ma dla mnie jakieś wieści. Standardowo odpowiada mi, że żadnych. Wtedy po kolei przepytuję go, czy w tej sprawie może coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu. Nagle okazuje się, że owszem, w tej sprawie coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu. Pytam więc, czy może w tamtej sprawie coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu. Okazuje się, równie niespodziewanie, że i w tamtej sprawie coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu. Czując, że jestem natarczywa i niekulturalna, zadaję ostatnie pytanie: „Czy może przypadkiem w jeszcze innej sprawie coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu?”. Pan adwokat najpierw daje mi do zrozumienia, że jestem natarczywa i niekulturalna, a następnie zaskakuje mnie wiadomością, że w jeszcze innej sprawie coś się wydarzyło w ostatnim tygodniu. „Resztę proszę na maila!” – rzuca i kończy rozmowę. 

Chciałabym z nim porozmawiać o tym, jak jest traktowany mój osadzony, o tym, jakie fantastyczne wizje uwolnienia snuję (ze snem, w którym czołgiem wjeżdżam do zakładu karnego, a ostrzał prowadzi Sylvester Stallone, włącznie). Jestem niepoważna. Pan adwokat jest przecież zajętym człowiekiem, który nie będzie tracił czasu na bzdety. 

Dochodzi jednak do mnie, że to nie są bzdety. Czołg i Sylvester to niewątpliwie folkloryt, który może nadać moim relacjom z panem adwokatem cech wyjątkowości (pan mecenas zapamięta mnie tym lepiej i, za każdym razem, gdy będzie zajmował się sprawą mojego osadzonego, uśmiechnie się lekko pod okularem). Informacje na temat „spraw” to konkrety, które muszę z niego wyciągać kleszczami, jak noworodek zapierający się nóżkami przed wyjściem na świat. Czuję się podle, bo w natarczywy i niekulturalny sposób zadaję pytania, czuję się podle, bo wiem, że tych pytań w ogóle nie powinnam zadawać – w normalnym świecie odpowiedzi trafiałyby do mojej kieszeni same. W normalnym świecie pan adwokat lub jego sekretarka raz w tygodniu wysyłaliby do mnie wiadomość, informując o stanie spraw i nowych wydarzeniach. 

Dla pana adwokata sprawy mojego osadzonego to pryszczyk na dupie. Od jednego się zaczyna, potem pojawiają się kolejne, a gdy zajmą całą powierzchnię, to dupa boli. Wtedy adwokat udaje się do lekarza, obnaża dupę i, nie widząc, co na niej jest, pyta: „Panie doktorze, jak tam sprawy mojej dupy?”, na co lekarz mu odpowie: „Niewiele mogę panu powiedzieć.”. Po tygodniu ponownie obnaży dupę przed lekarzem, pytając: „Panie doktorze, czy może przypadkiem zaszły jakieś zmiany?” i w zamian usłyszy: „Żadnych zmian, panie mecenasie”. I już przy pierwszym pytaniu szczegółowym poczuje się natarczywie i niekulturalnie. 

Czasem nachodzi mnie taka refleksja, że pan mecenas traktuje mnie tak, jak wychowawcy traktują mojego osadzonego. Czasami. Wyganiam tę myśl szybko, bo mam zbyt dużo szacunku dla pana adwokata, by podejrzewać, że bliski i stały kontakt z prawem karnym może być szkodliwy tak samo dla mecenasa, jak wychowawcy. 

Wkrótce wielki test pana mecenasa. Trzymam za niego mocno kciuki, bo to te same kciuki, które trzymam za mojego osadzonego. 

Słowo na dziś


adwokat – gdzie te porady?! Liczę na obronę mojego osadzonego, lecz w obronie jego występuję naprawdę ja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz