środa, 26 czerwca 2013

Dzień sześćdziesiąty trzeci: klepsydra dla uwolnionego

Rzadko spotykam się ze śmiercią. To znaczy, że ten czas w życiu jeszcze dla mnie nie przyszedł, by obcować ze śmiercią częściej. Czasem przychodzi do mnie śmierć pośrednio, idzie za kimś i tylko zza jego ramienia macha mi kosą, jakby mówiąc, „wpadnę do ciebie”. 

Niedawno widziałam śmierć za młodym, wygadanym chłopakiem. Robił wiele, by jej obecność zbagatelizować, a ta kleiła się do niego i przymilała. Co trzecie słowo wypowiadane przez niego wkładała mu w usta. 

Gdy mój osadzony trafił do zakładu karnego, poczułam, że śmierć stoi w pogotowiu i w każdej chwili jest gotowa zbliżyć się do mnie. Dzisiaj stanęła za moim ramieniem. Nie, nie mój osadzony. Jemu się nic nie stało, ale zmarł inny człowiek. Ktoś, kto był czyimś osadzonym – taką mam przynajmniej nadzieję. Choć może lepiej byłoby, gdyby należał do tej grupy opuszczających zakład karny, na którą nikt nie czeka na wolności. Może wyszedłby w sobotę, tak jak zaplanowano, i postarałby się szybko o jakieś przestępstwo, dzięki któremu wróciłby w to samo miejsce lub inne, podobne. A może czekała na niego żona, córka, wnuki ze śledziami marynowanymi i domowym ciastem.

Już nikt na niego nie czeka i już nie jest niczyim osadzonym. Śmierć zwolniła go bezwarunkowo z odbycia ostatnich trzech dni kary pozbawienia wolności. Za moim ramieniem stoi teraz, macha do mnie, gdy patrzę w lustro. I szepcze mi skromnie „Nie zapomnij o mnie”. 

Słowo na dziś


śmierć – koniec życia, ustanie procesów życiowych i, zarazem, definitywny koniec kary więzienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz