piątek, 21 czerwca 2013

Dzień pięćdziesiąty ósmy: normalizacja

Dziś pierwszy raz pomyślałam, że następuje u mnie przyzwyczajenie do sytuacji. Praca – zamartwianie się – praca – wyjazd – widzenie – praca – zamartwianie się i tak w kółko. Nic ciekawego. Nic ekscytującego. 

Znajomi, przyjaciele piszą, dzwonią, pytają, co i jak. Nijak. Nic. Nadal nie ma krwawych historii do opowiedzenia. O tym jak jeden osadzony zabił drugiego. Lub pan dyrektor rzucił się na osadzonego. Lub osadzeni zamordowali z zimną krwią wychowawcę. Nie dzieje się nic. Następuje moja mała stabilizacja. 

Mała stabilizacja polega na tym, że nie godzę się na sytuację w jej szerokim zakresie, ale akceptuję drobiazgi. Akceptuję, bo co mogę innego zrobić? Polacy za Gomułki nie zgadzali się na ustrój, który zapanował w Polsce, ale przyjęli poluzowanie zasad pożycia po 1956 roku. W wymiarze makro – było źle, ale wymiar mikro niwelował to zło, sprawiał, że można było o nim zupełnie zapomnieć i skupić się na drobiazgach: telewizji, kolorowych magazynach (przesadzam, aż tak kolorowe one nie były), wczasach pracowniczych i dobrych polskich filmach. 

Skupiam się na drobiazgach. Przeczytam dobrą książkę i obejrzę film – mam na to czas. Spaceruję, kiedy chcę i gdzie chcę – nie muszę nikogo pytać o zdanie. Jem jak chcę. Nie muszę się opowiadać, gdzie idę, z kim i kiedy wrócę. Przed snem wypijam lampkę wina. Coś mi to przypomina. Tak, właśnie tak. Życie kobiety samotnej. 

A ja nie jestem samotna. Jestem słomianą konkubiną. Czekającą. Wytęsknioną. Spragnioną. Znormalizowaną.

Słowo na dziś


normalizacja – nie opracowuję przepisów, nie przygotowuję norm. Nie doprowadzam do normalnego stanu, bo normalnym stanem nie jest brak mojego osadzonego, lecz jego obecność. Dlaczego więc moja sytuacja się stabilizuje?… To norma. To normalizacja. To sprowadzenie mnie do poziomu normalnego. NIE. Nie zgadzam się na to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz