piątek, 26 kwietnia 2013

Dzień drugi: otrzeźwienie i tęsknota


Służba więzienna vs ja. „Pan sierżant” już mnie dobrze zna. Wczoraj nagiął dla mnie regulamin, dzisiaj ponownie to robi. Dzięki niemu dostaję numerek na widzenie. Miła pani w kolejce już mi dużo podpowiedziała, później, przy fajce, opowie mi jeszcze, jak podać skarpetki, gdzie kupić pastę do zębów, dlaczego nie można wydać połowy kasy, którą być może prześlę na więzienne konto osadzonego i wreszcie kogo odwiedza i z jakiego powodu („przez głupotę siedzi i przez kolegów, już nie miał prawa jazdy, a wypił piwo, powiedzieli mu, że jemu nic nie zrobią, jeśli będzie prowadził, a oni stracą prawko”).

Jestem centralą telefoniczną. Godzina bez telefonu, nadzwyczajne. Wyłączam aparat. Przechodzę przez bramę, czuję się jak przed kontrolą na lotnisku. „Nie mogę tu wytrzymać” – słyszę – „Musisz wytrzymać, nie masz wyjścia” – odpowiadam. Nie śmieje się z żartu. „Co ze mną zrobisz?” – pyta – „Nie wiem” – odpowiadam zgodnie z prawdą – „ale zrobię, co mogę, żeby ci pomóc”.
Nie wiem, co z nim zrobię, choć wiem coraz więcej. 

Wiem na przykład, ile razy w ciągu miesiąca można odwiedzić osadzonego (dwa, po godzinie, na dziecko przysługuje dodatkowa godzina). Wiem, jak podać paczkę żywnościową. Wiem, jak podać paczkę z odzieżą, ale tego on nie wie. Wiem, ile drzwi dzieli mnie od niego, gdy stoję na ulicy pod aresztem. Licząc kraty – czworo drzwi. Licząc bramkę skanującą – pięć. Nie jest to magicznych siedmioro drzwi, a na końcu drogi nie ma sezamu, który w magiczny sposób się otworzy. 

Nie wiem jednak, dlaczego to właśnie ja muszę wszystko opisywać, dlaczego świat cały widzę w słowach. Chodzę z notesem w rękach, opieram go na skrzynce pocztowej, notuję, co mi przychodzi do głowy. Późnym wieczorem będę pisać te słowa przy czerwonym winie. Butelkę jeszcze on otworzył. Nie zdecyduję się zdjąć jego piżamy z haczyka w łazience, by ją wyprać. Ciągle nim pachnie. Nie wiem też, jak bez niego wytrzymam. Tak bardzo za nim tęsknię. Gdy opublikuję ten post, zacznę do niego pisać list. Prawdziwy list. Jak jeszcze nigdy. 

Jestem kierownikiem projektu „Osadzony”. „Czy pani dalej będzie szła jak czołg?” – spytał adwokat, po wyjaśnieniu mi, w jak trudnej sytuacji jest człowiek, z którym żyłam. „Nigdy nie spotkałem kogoś, kto tak jak pani załatwia wszystko, natychmiast, skutecznie”. Tak, projekt „Osadzony” nie może być zastopowany. Ale i nie może stać się główną drogą mojego życia. Czekają na mnie inne projekty. A jeszcze inne z niego, zapewne, się wyklują. 

Wieczorem na kolejnej ławce rozkładam moje przenośne biuro. Zapaliły się latarnie, dostałam dobre wiadomości: są wokół nas dobrzy ludzie, którzy nas nie odstępują. Wyciągam ręce do wiosny, sięgam wyżej niż czubki drzew. Tej wiosny nie spędzimy razem, ale następną, kto wie. 

Słowo na dziś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz