poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Dzień piąty: dzień dobrej nowiny


„Kończę wszywać zamek do zielonej torby. Będzie lepsza i mniej rzucać się w oczy.” – SMS od mamy. Kochana mama, nareszcie dzisiaj zrozumiała, że najważniejsze w areszcie śledzczym lub zakładzie karnym to nie wyróżniać się. Wczoraj jeszcze proponowała kolorową torbę i fioletowy podkoszulek. Buhahaha. Może jeszcze do tego czerwoną torebkę Tinky Winky...

Nieprawda. Należy się wyróżniać, by móc zasłużyć na zwolnienie warunkowe – tak powiedział pierwszy adwokat, z którym się widziałam. Trzeba się zatem wyróżniać inaczej. Czerwienią zachowania, nie czerwienią podkoszulka. Na marginesie muszę zapamiętać, że słowo to słowo, semantycznie nieinterpretowalne. „Koszula” jest koszulą, dla aresztu śledczego nie ma w sobie nic z podkoszulka z długim rękawem. Według Słownika Języka Polskiego jest to „część ubrania okrywająca tułów i ręce, najczęściej z kołnierzykiem, rozpinana z przodu”. Brak tu jednak zastrzeżenia, że zarówno kołnierzyk i rozpinanie z przodu są elementami sine qua non. Kłóciłabym się, gdyby to chodziło o wejście do klubu, w którego regulaminie wpisano „wejście w koszuli”, ale w biurze przepustek kłócić się nie warto. 

W ogóle nigdzie kłócić się nie warto. Ani też nie warto okazywać, kim to się nie jest. Miałam dziś spotkanie z Bóg-Sam-Wie-Kim-Jestem, bardzo ważnym człowiekiem. Z trudem opanowywałam śmiech. Cieszyłam się w myślach, że od niego nic nie zależy, bo inaczej nie zniosłabym tych dwóch godzin z nim. Ćwiczenie na pokorę. Ćwiczenie na uprzejmość. Ćwiczenie na przetrwanie. Ćwiczenie czyni mistrzynią.

Tymczasem w lampce czerwonego, włoskiego, bardzo cienkiego wina kryje się nadzieja. Na dnie. Może jeszcze nie tej, ale następnej lampki. Nadzieja na załatwienie spraw, na wyjście osadzonego. „Dobrze mu tak, nareszcie dostał w dupę” – powiedział mi Bóg-Sam-Wie-Kim-Jestem. Adwokat nic takiego nie mówił. To ja powiedziałam: „Wszyscy pewnie to powtarzają: jest niewinny. Mój osadzony niewinny nie jest, ale to dobry człowiek, któremu dopiero co zaczęło się układać życie i on sam zaczął się z życiem układać”. Tak też myślę. Zasłużył na karę. Jeszcze nie wiem jaką. Kara domowa, kara prywatna, moja kara nie będzie okrutna. O ile, oczywiście, wyjdzie. 

Jeśli wyjdzie, to stanie się tak dzięki sądom polskim. Kocham polskie sądy! – szczęśliwa wtedy zakrzyknę. Pierwszy adwokat powiedział, że liczy na błąd. Ja liczyłam co najwyżej na błąd ortograficzny lub stylistyczny. Drugi adwokat znalazł „dwa punkty zaczepienia”. Uspokojona podziękowałam i odłożyłam telefon. Nie minęło dwadzieścia sekund, gdy oddzwoniłam. „Jakie?” – rzuciłam do telefonu, oglądając się niepewnie na taksówkarza. „Wystarczające” – odparł adwokat. 

Słowo na dziś

kodeks karny – wg Wikipedii to akt normatywny stanowiący zbiór przepisów regulujących odpowiedzialność karną obywateli danego państwa. Nie wiem, czy Wikipedia tu ma rację, czy nie. Przecież kodeksowi karnemu podlegają także obcokrajowcy, którzy popełniają przestępstwa na terenie danego państwa, czyż nie? Jednak dzisiejsze „Słowo” nie temu jest poświęcone. Nauczyłam się dziś bardzo dużo o bardzo wielu rzeczach. Chyba najważniejsze było to, że polski kodeks karny z 1932 roku stał się wzorcem dla niemal całej Europy. Oparto na nim ponoć norweski kodeks karny, aktualnie wzorcowy. Zastąpiono go najpierw kodeksem z 1969 roku, a później kodeksem już „wolnej Polski” z 1997 roku (nie lubię tego określenia; Polska wolna była także przedtem, trochę inaczej, ale wolna). „Co pani z tego, że pani to przeczyta w całości, jeśli pani tego nie zrozumie” – powiedziała mi wcielona zarozumiałość...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz