Gdy czekałam na przeciwko Zakładu Karnego, chodnikiem przebiegł pies. Kilka razy, tam i z powrotem. Ostatnie sto czterdzieści dwa dni byłam jak ten pies, tam i z powrotem biegający. Za to bieganie może spotkała mnie nagroda.
Ale nagroda, mam nadzieję, jakakolwiek, minie pana sędziego, który insynuował, że mojemu osadzonemu w Zakładzie Karnym będzie lepiej niż w domu. Będzie mu łatwiej, nie będzie miał pokus, nie będzie miał trudnego życia na wolności. Według pana adwokata ogólnie „czepiał się”.
Ale nagroda, mam nadzieję, minie także pana wychowawcę, który na pożegnanie chciał mojego osadzonego jeszcze ogolić na zero. „Jak Ty wyglądasz!” – warknął do niego, gdy mój osadzony wchodził na salę posiedzeń sądu penitencjarnego. Z odrośniętych dwucentymetrowych włosów da się coś wyciąć; dwumilimetrowego jeża można co najwyżej się wystraszyć.
Ale nagroda, mam nadzieję, minie również urzędników penitencjarnych, przez których mój osadzony spędził dwie godziny przed ostatecznym wyjściem w małym pomieszczeniu. Nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego. Stałam dwadzieścia metrów od niego i te same dwie godziny spędziłam, także czekając.
Ale nagroda, mam nadzieję, minie wreszcie ustalających zasady dozoru elektronicznego. W ciągu dwudziestu czterech godzin należy się skontaktować z centralą dozoru, umówić wstawienie urządzeń namierzających do domu oraz założenie bransoletki. Zespół techniczny ma kolejne siedemdziesiąt dwie godziny na przybycie i instalację. Jeśli nie przyjadą, z ich winy, to jest to wina odbywającego karę.
Nagroda mnie już nie minęła. Mój osadzony siedzi obok mnie, w łóżku. Sprawdza setki maili. Ogląda zaległe wiadomości. Za moment mnie przytuli.
Nasza przygoda jeszcze się nie skończyła. Jeszcze mamy dużo do zrobienia. Cały system do zmiany.